sobota, 24 września 2011

Istanbul: Part I.

Istanbul... Misto na krancach dwuch swiatow;swoisty tygiel kulturowy gdzie miesza sie zachod ze wschoddem, Europa z Azja, chlod z goracem, wdech z wydechem... Wjezdzajac do tego miasta nie potrafilem znalezc slowa na okreslenie tego, czym ono jest. Na wydechu, ledwo dowiezajac oczom potrafilem wydusic z siebie tylko :"Wow!". Ogrom przygniatajacy swoja rozlegloscia; czteropasmowa droga dojazdowa, a na niej tysiace samochodow, klaksonow, swiatel... Budynki, ktore wygladaja jakby wyrastaly jedne na drugich, jakby jedna budowla, dawala poczatek drugiej, niczym nieuchronnie rozwijajacy sie grzyb, ktory w tym miejscu ma po temu niewatpliwie sprzyjajace warunki. Wielki organizm, ktorego kawalkiem zdarzylem sie zachlysnac, wprawil mnie w ogromny zachwyt, mieszajacy sie z przerazeniem: "Jak oni to wytrzymuja..." - po czym usmiecham sie delikatnie na mysl o Imperium Chinskim:-)
Wjezdzajac do tego miasta, a w zasadzie Metropoli, nie bylem w stanie odpedzic sie od mysli, ze wyglada to tak, jakby ktos zlozyl mozaike z malych, sasiadujacych ze soba miasteczek, miast, szczeliny wypelniajac kolejnymi budynkami, laczac kazdy element mostem, slimakiem, tunelem...byle to wszystko dawalo obraz calosci.
Pierwsze dni spedzamy tuz przy Taksim Square. Jest to miejsce gdzie ongis spotykaly sie szlaki wodne polnocnego Istanbulu i tu zebrane, byly rozgaleziane do innych czesci miasta. Teraz jest to miejsce w ktorym spotykaja sie dwa swiaty: Europy i Azji.
To miejsce zarezerwowane przede wszystkim dla turystow, gdzie moga oni doswiadczyc kolorytu azjatyckiej kultury, w bezpiecznym towarzystwie europejskiego stylu restauracji, cafejek, pubow, sklepow...To najwazniejsza (jak podkresla wikipedia:-)dzielnica turystyczna, handlowa i rekreacyjna Istanbulu.
Wracajac pewnego wieczora do domu mielismy niebywala okazje doswiadczenia tego na wlasnej skorze. Cale zycie skoncentrowane jest na dlugiej ulicy Istiklal, ktora niczym wielki strumien rzeki z hukiem przeplywa przez dzielnice Beyoğlu. Nasz tlumacz powiedzial nam, ze nieoficjalnie Stanbul zamieszkuje 20mln. ludzi (oficjalnie 14...). Tego wieczoru mialem wrazenie jakby wszyscy mieszkancy miasta wylegli na Istiklal Cad. By przejsc na drugi koniec tej upstrzonej kolorami nici, musielismy bys niezwykle skoncentrowani nad kazdym stawianym przez nas krokiem...Nasza uwage co chwile odciagaly barwne wystawy ulicznych sklepow, muzykanci probujacy zarobic troche grosza pod osloną nocy, tradycyjnie przyozdobieni lodziarze - ząglujący gumowymi lodami przed tlumem gapiow, jakby byli na cyrkowej arenie... i ludzie, co chwile trącający, szturchający, zaczepiający, ocierający, dotykający... Tutaj wszystkie granice sie zacierają.
Przez najblizsze trzy dni swiadomie poznawalismy dzielnice, penetrujac jej najglebsze, najbardziej pokrecone i poukrywane w gaszczu przecinajacych sie uliczek zakamarki...Kazda ulica odkrywala przed nami swoją niesamowitosc: male salony fryzjerskie, gdzie mistrz wymachuje swą brzytwą; poupychane jedna przy drugiej tanie jadlodajnie z tradycyjnym, tureckim jedzeniem; cieszące oko i zapladniające wyobraznie butiki ze starociami, przeszywajace swym pieknem i indywidualnoscią najglebsze zakamarki ludzkiej duszy...;niewilkie hammamy, poukrywane jakby przed ciekawskim okiem turysty; czajownie, puby, kawiarenki, restauracje, sklepiki  - wszystko w innym stylu, kolorycie, odcieniu...a to po brzegi wypelnione ludzkimi pragnieniami.
Taki wlasnie jest Istanbul...a przynajmniej turystyczne serce tego miasta.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz