Oczekiwanie, czekanie i trwanie towarzyszylo nam przez cala niedziele. Upal doskwieral, a my leniwie przedzieralismy sie przez gestwine goracego powietrza. Na rozstaju drog, tuz za Bratyslawa, nasza nadzieja przygasla widzac, ze wszyscy kierowcy zmierzaja do Wiednia. Jakby na Slowacji zapanowal wielki Exodus do ziemi obiecanej. Postanowilismy wiec cierpliwie poczekac na tureckiego kierowce Emre, ktory mial ruszac o polnocy. 3,5 godziny pozniej, ok. 4 rano wysiedlismy na tureckim parkingu, gdzie wszystkie ciezarowki jada w kierunku Turcji. Niestety my musimy najpierw do Grecji. Szczegolnosc takiego miejsca poznalismy jadac kilka lat temu do Rumunii, wtedy to dzieki poznanemu w Chyzne Ibrahimowi, odkrylismy ze zdumieniem, iz tureccy kierowcy maja wlasna siec ¨wewnetrznych¨parkingow i barow. To dla nich jak oaza na pustyni. Takie miejsca sa zazwyczaj polozone nieco na uboczu, wiec trudno tam trafic bez wtajemniczonego przewodnika. Na miejscu Emre zatroszczyl sie o nas jak nalezy, uraczyl czajem i porozmawial z kilkoma pracownikami by mieli nas na oku (takie parkingi noca, to nie wymazone miejsce dla kobiety …) po kolejnej szklaneczce czaju, kilku partyjkach w warcaby, gdy slonce budzilo swiat ze snu postanowilismy wziasc sprawy w swoje rece.
Dojezdzajac do granicy serbsko-macedonskiej dowiadujemy sie o planowanym dnia nastepnego strajku na granicy po stronie greckiej, ktory mial unieruchomic obywajacy sie tam tranzyt. Chwila wahania i konsternacji, po czym proba znalezienia transportu przez Macedonie. Niestety, po dluzszym oczekiwaniu dowiadujemy sie ze ze wzgledu na strajk i potrzebe snu nikt juz dzisiaj nie pojedzie do Grecji, a i jutro nie wiadomo… Wedrujac po przygranicznym terenie w poszukiwaniu mobilnego wybawcy, spotykamy tylko bezdomne psy i grupke Cyganow…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz