![]() |
.:Ararat:. |
Wstajemy wraz z pierwszymi promieniami slonca, po 3 godz. snu, w dalszym ciagu niepewni naszego przeznaczenia. Dzisiejszy cel rozmywa w otaczajacej nas przestrzeni wschodnich ziem Anatolii. Jeszcze wczoraj myslelismy o spokojnej wedrowce gorskimi szlakami i kapieli w wodach gorskiego jeziora, a dzisiej budzimy sie 150 km od granicy z Iranem. Z jednej strony potrzeba spokju, bliskosci natury, zarloczna chec wyrwania chocby ochlapu z wielkiego cielska tego przepieknego kraju, a z drugiej chec zmiany. Glod za czyms nowym odmiennym, nieznanym; za czyms, co sprawi, ze ta podroz nabierze wyrazistosci, kolorytu, ze przesiaknie aromatem do tej pory nieznanym.
6 rano. Jeszcze 3 godz. temu ruszalismy w kierunku Vanu. Tam mielismy dopelnic formalnosci przed wjazdem na ziemie Islamskiej Republiki Iranu (wyplata gotowki – w Iranie nie funkcjonuja karty platnicze zagranicznych bankow tj. Visa, MasterCard i wyslanie faxu do Ministerstwa Spaw Wewnetrznych w Islamabadzie). Jeszcze 9 godz temu planowalismy przyjemna wedrowke po tutejszych gorach, z nadzieja na towarzystwo zabytkowych ormianskich kosciolow, ktore ukrywaja sie gdzies miedzy szczytami. A dzis... 6 rano i wraz z nowym dniem, nowa decyzja – jedziemy do Dogubeyazit. Rozstajemy sie z kierowca TIRa, ktory wrecza nam w prezencie nute poprzedniego wieczoru. Jeszcze do tej pory wspominam rozkosz plynaca z odtwarzacza CD...
Na stacji beznynowej pijemy tradycyjnie poranny cay. Ugoszczeni tureckim trunkiem czekamy spokojnie, az wyloni sie kierowca z polskiej ciezarowki stojacej na parkingu. Czyli Polacy sa i tutaj. Szef stacji przekonuje nas jednak, ze to nie Polak, lecz Afgan. My jednak wolimy wierzyc w inny scenariusz. Po niespelna godzinie czar pryska, kierowca okazuje sie byc Turkiem, ktory tylko przerzyca stara ciezarowke z Cieszyna za iranska granice, gdzie ma ja odebrac jego zmiennik, by powiezc ja az do samego Azejberdzanu. Usmiecham sie na mysl o kolejnym “zlotym interesie” ;)
Jedziemy z kierowca do Dogubeyazit. Po bokach rozposciera sie sucha przestrzen pustkowia, gdzieniegdzie udekorowana domami z pustakow, badz cegly. Jedziemy asfaltowa droga do nikad, az nagle wylania sie na horyzoncie Ona... piekna monumentalna, jakby wyrastala z otaczajacej ja ziemi po to, by siegnac nieba. Ubrana w bialy sniezny szal, zachwyca swa indywidualnoscia - sama po srodku niczego. Ararat(Agri Dag – to na niej ponoc osiadla Arka Noego)jest niewatpliwie dekoracja tego miejsca, wyrazajac jednoczesnie jego sile i srogosc. Jest nieskazitelna, niewiarygodnie czysta, pomimo rozlewanej dookola krwi...
![]() |
.:Ararat:. |
Wysiadamy w Dogubeyazit, by z przerazeniem odkryc, ze nic tu nie ma. To jakby bardzo duza wies po srodku pustynno-gorzystego krajobrazu. Nasze rozczarowanie miesza sie z kurzem i krzykiem opdbiegajacych do nas dzieciakow, tworzac pokarm nie do przelkniecia. Majac w glowie niezbedne do zalatwienia formalnosci przed wjazdem do Iranu postanawiamy zmienic otoczenie.
Igdir, to miasto polozone 60km na polnoc od Dogubeyazit. Bez wahania lapiemy wiec stopa, by osiagnac zamierzony cel. Droge pokonujemy z Kurdyjskim kierowca minibusa. Prowokacyjnie poruszam temat PKK i ku mojemu zdziwieniu po raz pierwszy spotykam czlowieka, ktory utozsamia sie z “terrorystami”. Jego patriotyzm przyzwala na przelew ludzkiej krwi i spowijajacy te okolice strach przed bolem, cierpieniem, smiercia “Turcy nie chca Kurdow” – slysze. “nie chca na uniwersytetach, nie chca bysmy glosowali. A my chcemy demokratycznego panstwa dla wszystkich”. Niestety zakres mojego tureckiego nie pozwala na poglebienie tematu, choc caly czas mam na koncu jezyka pytanie: Ktorzy Turcy? Dlaczego w calym kraju niema problemu, Kurd moze zyc obok Turka, moze zalozyc “mieszana rodzine”, chodzic do szkoly, na uniwersytet, moze pracowac jak kazdy inny obywatel tego kraju...? dlaczego dla 4/5 tego kraju nie ma problemu, tylko tu, we wschodniej czesci jest? Dlaczego 1/5 musi okupowac to krwia?!
Z zawieszonym nad glowami pytaniem docieramy do Igrid, tam wlasciciel piekarni i nasz kierowca zarazem niechetnie, acz jednak obdarowuje nas swiezymi buleczkami, by jak najszybciej sie nas pozbyc. Podczas sniedania przy caju rowniez wylania sie z gestego powietrza nazwa PKK. Tutaj jest to powszechny temat. Miasto jest podzielone, posterunki policji oblozone workami z piaskiem, a ulica kontrolowana przez wojsko. W miastach i za dnia nie ma problemu, kazdy zyje swoim zyciem. Demony wychodzo dopiero pod oslona nocy, by od czasu do czasu dac o sobie znac. Dopijamy cay i idziemy dopelnic formalnosci: internet, bank, kantor, fax. Ana jest juz zmeczona Turcja, (chyba tak jak i ja) ponadto miejsce to wplywa na nia nieprzyjaznie – generuje napiecie, obawy...kobiety zawsze bardziej odczuwaja swiat, niz go sobie tlumacza.
![]() |
.:sceny uliczne:. |
Ok.godz14 ladujemy poza miastem przy posterunku policji, te forme bezpieczenstawa zapewnia nam poznany w miescie nauczyciel klas poczatkowych. Lapiemy stopa by wrocic do punktu rozpoczetego dnia by odczekac kilka godzin. Dla nas (w obecnych okolicznosciach) dzien zaczyna sie po 24:00. Czas wyznaczaja teraz Iranskie wizy i pieczatki w naszych paszportach. Spedzajac reszte dnia w ciezarowkach postanawiamy przekroczyc iranska granice po polnocy, by tym samym podrozujac przez ten ogromny kraj pod oslona nocy zyskac troche na czasie. Do Teheranu od granicy 900km, a to zaledwie 1/3 dlugosci kraju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz