wtorek, 1 listopada 2011

30. 09. 11. Trabzon


.:Trabzon:.

Trabzon – duze miasto polozone nad Morzem Czarnym, liczace oficjalnie 300tys. mieszkancow. To tutaj podobno najlatwiej otrzymac ıranska wıze. Jak zwykle elegancko ubrani (Ani z dodatkowo zakryta gowa) nad ranem idziemy to sprawdzic. Wszystko przebiega gladko, niema zadnego ‘no vıza’ albo ‘problem’. wypelniamy formularze, dajemy paszporty, oraz po 2 z calego plıku przygotowanych na podobne okazje zdjec. İ tu niespodzianka! 
Sila iranskiej kultury islamu siega nawet tutaj. Okazuje sie, ze trzeba wyrobic nowe zdjecia z chusta na glowie! Coz, pedzimy wiec do pobliskiego fotografa i po chwili wreczamy pani urzedniczce swiezutkie zdjecia. ‘Beautyful’ usmiecha sie do nas swoimi dwukolorowymi oczami (jedno brazowe, drugie niebieskie)i kaze wrocic w poniedzialek po wczesniejszym uiszczeniu oplaty 100€ we wskazanym banku. 
Idziemy wiec wyplacic walute, wle okazuje sie, ze w tej chwili bankomat nie ma odpowiednich srodkow, uzupelnione zostana dopiero o 16.00. przemierzamy wiec ulice bankowa, bo i tutaj panuje zasada monotematycznosci ulic, kiedy zaczyna sie Namas, czyli modlitwa (jedna z 5 w ciagu dnia). Rozlega sie nawolywanie Immama, wiernych jest tak wielu, ze nie mieszcza sie w pobliskich meczetach. Na ulicach rozkladane sa wiec slomkowe maty, ktore natychmiast zapelniaja sie modlacyml sie mezczyznami. Sa oni wszedzie, na calej ulicy bankowej, tuz przy wıtrynach, bankomatach, oraz dalej przed meczetami na wielu ulicach. Wyglada to naprawde niespotykanie. Ustawieni w rownych rzedach, rytmicznie, w tym samym tempıe wykonujacy poklony, klekajac, wstajac – modla sie zwroceni w kierunku Mekki, z jej swietym kamieniem Kaaba. Jednak taka ilosc modlacych sie na ulicach nie jest widokiem codziennym. Dzieje sie tak tylko w piatki, ktore dla muzulmanow sa dniem najwazniejszym w tygodniu. Gdy tak przygladamy sie ulicznym scenom i zastanawiamy co daej podchodzi do nas dwojka studentow, ktorzy zapraszaja nas na çay.
.:ulica bankowa na poczatku modlitwy:
Poniewaz nie mamy ochoty na spedzenie weekendu w miescie, udajemy sie do gorskiego klasztoru oddalonego o ok. 48km. Zaczyna padac deszcz...na szczescie udaje sie nam zlapac stopa do malej miejscowosci po drodze- Maçka ;)kierowca zawozi nas prosto na camping...jednak wlasciciel nie lituje sie nad turystami w deszczu i wola okragla sumke...poniewaz po pierwsze nie lubimy spac na campingach, a po drugie placic za fakt rozbicia namiotu na planecie Ziemi, wolimy poszukac sobie innego miejsca. Po przejsciu drewniana kladka na druga strone rzeki znalezlismy sie w gaju, jak mozna sie domyslic - oczywiscie laskowcow. Szum rzeki i obecnosc gor pozwolily na ukojenie naszych skolatanych juz nieco nerwow i zmeczonych cial.

.:wejscie do tajemniczego ogrodu orzechow laskowych:.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz