![]() |
Wracamy do Teheranu wiedzac ze czeka nas tam nie lada starcie. Pomimo kolaczacej sie w glowie informacji, jakoby zdobycie pakistanskiej wizy w innym kraju niz maciezysty bylo niemozliwe, postanawiamy sprobowac. Pamietajac zaproszenie naszego przyjaciela Hosejna, dzwonimy do niego z prosba o udostepnienie nocnego kacika…
W domu przyjaciela, pomimo otwartosci umyslow, panuje religijnie - konserwatywna atmosfera: wszystkie kobiety ze wzgledu na moja obecnosc okrywaja glowy husta, nie odpowiadaja rowniez na wyciagnieta ku nim na przywitanie reke…
Rano, po wspanialym sniadaniu, ruszamy na podboj pakistanskiej ambasady. Warto wspomniec, ze tu w Iranie miod pozostawia sie wraz z woskowymi szkieletami. Nie odwirowuje sie go (nie zawsze) tak jak w Polsce. Jest ponoc dzieki temu zdrowszy, a napewno bardziej zaklejajacy:-)
![]() |
.:midzio z chlebusiem:. |
Witamy ambasadowa bramke. Jezeli Polska placowka dyplomatyczna byla dla nas “malo otwarta”, to nie wiem jak okreslic ta przed ktora stoimi. Urzednicy nie wpuszczaja na teren swojego krolestwa nawet rodzimej gawiedzi, czekajacej Allah jedyny wie na co…
Probujemy przemowic, przeciskajac sie przez otaczajacy nas tlum. “Dzien dobry. Mielismy sie dzisiaj stawic w ambasadzie. Pamieta Pan…?” - bez odpowiedzi…
Probujemy jeszcze raz: ”Obiecal Pan ze bedziemy mogli zlozyc aplikacje o wizy”. Ani dodaje cos jeszcze o szacunku i o szczerosci; zaufaniu i odpowiedzialnosci ludzi na wysokich stanowiskach za swoje slowa i czyny. Niestety. Wszyscy pakistanscy urzednicy sa chyba szkoleni w pozbywaniu sie natretnych interesantow. Pan w garniturze uprzejmie odmawia, tlumaczy sie, cos mamrocze w niezrozumialej angielszczyznie, wykrzywijac usta w przepraszajacym gescie.
Odchodze na bok. Ani probuje jesze raz szczescia. Tlumaczy ze dluga droga, 3000km. przez Grecje, Turcje i teraz Iran…:”Grecja? Byliscie w Grecji?” – oto slowo klucz. Ku mojemu zdziwieniu sezam otwiera sie przed nami! Czlowiek z ktorym przed chwila rozmawialismy staje sie jakis milszy, bardziej usmiechniety i lagodniejszy. Jak nam pozniej opowiedzial pracowal jako dyplomata w Grecji, gdzie zostal zaproszony na kolacje przez polskiego konsula. Spedzili milo czas, a koncem koncow kupil nawet od niego samochod. Niesamowicie jak WSZECH-siec polaczen dziala! Gdzies, kiedys, ktos…i prosze. Wchodzimy do srodka czekajac na rozmowe z konsulem. Stajac przed jego obliczem zachowujemy szlachetnosc i powage; nie zapominamy rowniez okazac szacunku, jak nas nauczyli potomkowie Ataturka. Konsul wysluchal naszej histori i obiecal, ze zrobie co w jego mocy. No to pierwsze 'koty za ploty'. Zostawiamy aplikacje wizowe i ruszamy na podboj Iranu. Nastepny przystanek Abyaneh – mala, urokliwa i bardzo slawna wioska, polozona nieopodal Kashanu. Niestety poprzedniego dnia nie zdazylismy odwiedzic sasiadujacego Abianeh - fascynacja i urok tradycyjnych domow przywlaszczyly sobie czas zarezerwowany na oba miejsca. Postanawiamy wiec dopelnic nasza wczorajsza wyprawe.
Hosejn i jego mama decyduja wybrac sie z nami. Wsiadamy wiec w Peguota, by przed zachodem slonca dotrzec do ziemi poslyszanej.

Przechadzajac sie waskimi uliczkami, czuje jak ogarnia mnie prawdziwa magia; zapach przeszlosci, powiew odleglego zycia, ktore w dalszym ciagu stara sie przebywac wsrod zywych. Wiejskie kobiety nadal ubieraja tradycyjne stroje; niemalze wszystkie domy zamieszkane sa przez starsze osoby, w dojrzalym, badz chylacym sie ku koncowi wieku. Ci ludzie sa naprawde dumni ze swojej tradycji, z miejsca w ktorym zyja. W dalszym ciagu kultywuja spuscizne przodkow, co notabene pozwala im przetrwac (iranski rzad wynagradza ich za akt oddania).
Slonce juz prawie zaszlo. Zdjecia zrobione w polmroku nie sa tak zywe i wyraziste, jak otaczajaca nas rzeczywistosci. Nasi towarzysze wracaja do Teheranu, my postanawiamy zostac tu na noc, by jeszcze za dnia spenetrowac nieposmakowane tego wieczoru zakatki tego magicznego miejsca. Postanawiamy rozbic namiot nieco na obrzezach wsi. Mieszkancy ostrzegaja nas przed szakalami, ale nie bierzemy tego na powaznie. Znajdujemy idealny zakatek. Ukladamy sie do snu w objeciach starych, otaczajacych nas murow i szumu rwacego potoka…
Nie mija nawet “chwila” gdy Ani bojazliwie pyta: “Slyszales?”, “A niby co mialbym slyszec?” – sennie i niechetnie podejmuje rozmowe. “Cos tam jest! To chyba te szakale”. Zaczynam nasluchiwac odglosow nocy. Faktycznie, oprocz potoka, ktos jeszcze do nas szepcze. Uspokajam Kumcie, ze szakale nic nam nie zrobia dopuki siedzimy w namiocie. Poza tym one same napewno tez sie boja. Zasypiam z lekliwym oddechem Any w i tak juz zageszczonym powietrzu.
Budzi nas poranne slonce. Powracamy w rozmowie do poprzedniej nocy. Oboje nie mamy watpliwosci, ze to byly szakele. Wiem jednak, ze bylismy bezpieczni. Te stworzenia sa mniejsze od ludzi inapewno nie atakuja wiekszych i bardziej zaspanych stworzen od siebie.
Obmywam cialo w orzezwiajacym potoku i jestesmy gotowi, by rozpoczac nowy dzien…
W blasku poranka, miasto wydaje sie byc jeszcze bardziej magiczne. Zachwyca, odbiera mowe, zatrzymuje oddech…Raczymy sie sniadaniem na placu tutejszego meczetu. Musze przyznac ze w otoczeniu gorzystego krajobrazu i uswieconego miejsca, melon i tahina smakuja wyjatkowo…rozkosz. Ustalamy dalsza wizje naszej podrozy, ktora uzalezniamy od procedur wizowych. Majac tydzien na penetracje irnskiego ladu, postanawiamy odwiedzic dwa, najbardziej znane i ponoc turystycznie okupowane miasta poludniowo zachodniego Iranu: Esfahan i Shiraz. Konczymy sniadanie i ruszamy doswiadczyc piekna otaczajacych nas starodawnych murow w swietle porannego slonca. Po drodze mijamy dwojke mlodych ludzi. Zagaduje. Pytam dokad jada i czy moga na podrzucic do autostrady. Zgadzaja sie i reszte poranka spedzamy razem w objeciach historycznego Abyaneh. Podczas wspolnego spaceru wyplywa informacja, ze nasi nowi znajomi jada do Shiraz i zatrzymuja sie po drodze w Esfahanie. Wow! Jak to wszystko pieknie sie uklada. Tam gdzie jest wola, tam nastepuje jej realizacja. “Proscie, a bedzie wam dane!' Tak oto wszyscy w czworke wsiadamy do samochodu, by ruszyc na spotkanie samych siebie...
![]() |
.:brama do zaginionego swiata:. |
![]() |
.:gdzie te szakale?:. |
![]() |
.:przeminelo z wiatrem:. |
![]() |
.:jesien zycia:. |
![]() |
.:tradycja i nowoczesnosc:. |
![]() |
.:rozany ogrod:. |
![]() | |
.:@:. |
W drodze do Esfahanu pada propozycja odwrocenia kolejnosci naszej wyprawy. Sudabeh i Ali Reza proponuja nam, abysmy pojechali z nimi do Shiraz, zatrzymali sie u nich, zwiedzili i tak planowane miasto oraz pobliskie Persopolis. Nie zastanawiajac sie za dlugo, przstajemy na propozycje i ruszamy z nimi w strone goracego poludnia:-)
Nasi nowo poznani znajomi okazuja sie wspanialymi ludzmi, jak wszyscy borykajacy sie ze swoimi problememi. Sudabeh jest tlumaczka, ale wcale nie latwo znalezc jej dobre propozycje...Byc moze dlatego ze Iran jest zamkniety na swiat zachodu (albo swiat zachodu na Iran)?
Zatrzymujemy sie na chwile w Esfahanie, by Ali Reza mogl naprawic swojego rumaka. W tym czasie udajemy sie z jego zona na przechadzke korytem rzeki, ktora niegdys tu plynela. Esfahan nazywany jest miastem mostow, albo polowa swita... Sudabeh opowida nam jak jeszcze nie tak dawno plynela tedy rzeka, a wraz z nia zycie. Teraz wyglada to tak, jakby miasto utracilo swa dusze. Przez to, ze sasiadujace z Esfahanem pustynne tereny, maja problem z dostepem do wody, rzad postanowil zakrecic kurek i skierowac nurt na pustynna przestrzen, by zasilic zyciem tamtejsza ludnosc... No cöz, zycie za zycie...
Probuje sobie wyobrazic Kraköw bez rzeki i jakos ta wizja nie potrafi mi sie wyklarowac w glowie. Moja wyobraznia daje za wygrana, wiedzac ze to po prosu niemozliwe. Nikt nie usmiercilby przeciez Krakowa...
Konczymy spacer i ruszamy w droge. Z Abyaneh do Shiraz jest jakies 600km. Iran wciaz mnie zachwyca, jednoczesnie wprawiajac w zaklopotanie swoja wielka przestrzenia. To jak Saturn w porownaniu do Ziemi...
Dojezdzamy do Marwdashd – miasteczka znajdujacego sie miedzy Shiraz i Peersopolis. Rozmyslajac o nastepnym dniu, zmeczeni podröza, zasypiamy w obeciach nocy...
![]() |
.:po-most:. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz