Dojezrzamy do Kashanu. Zaskakuje mnie lekkosc tega miejsca; atmosfera odmienna niz w Teheranie. Tam w powietrzu jest jakies napiecie, chaos i wir alego brudu miejskiej czaso-przestrzeni. Tutaj zaskakuje nas pewna lekkosc...ludzie siedza na trawniku, rozpalaja szisze, graja w pilke, gdzies w oddali slychac spiew i gre na gitarte...Mamy wrazenie ze w stolicy nie byloby to mozliwe. Iran rzadzi sie swoimi prawami, za ktorych nieprzestrzeganie mozne slono zaplacic. Ponoc jednych polakow za granie na ulicy deportowano do Polski. Chlopaki chcieli troche grosza zarobic i zatrzymali ich za zebractwo. No cuz...co kraj to obyczaj.
Kupujemy melona w pobliskim sklepie i rowniez rozgaszczamy sie na trawniku w parku, czekajac na wiesci od naszego gospodarza. Reza postanawia przyjac nas do siebie na jedna noc pomimo ze nie bardzo jest mu to na reke. Instruuje nas jak dostac sie do jego domu. Po krotkim spaceru lapiemy jakis samochod, nie do konca widzac czy to taksowka czy jakis miejscowy pojazd. Mimo wszystko kierowca zapraszajacym gestem wskazuje na tylnie siedzenia. Dzwonimy do Rezy i oddajemy kierowcy sluchawke. Po chwili wszystko jest prawie jasne. Jeszcze tylko krotka instrukcja dla nas. Mamy wysiasc z samochodu, przespacerowac sie w dol ulicy i skrecic w lewo po czym ponownie zadzwonc. Mijamy wskazana nam przez gospodarza ulice. Panowie odwracaja sie I powaznym tonem mowia: “No dobra, to teraz dzwoncie do waszego przyjaciela”. Przez chwile slina staje mi w gardle. Przed oczami przewijaja mi sie urywki z gansterskich filmow z Robertem de Niro...”no to pieknie” - mysle i probuje zachowac tzw.rozsadek. Mowimy ze to nie jest konieczne, ze to ta ulica, ze jeszcze tylko w lewo...
Dojezdzamy na umowione miejsce. Dzwonimy do Rezy ze jestesmy na miejscu. Taksowkarz pyta gdzie nasz kolego. Rozgladamy sie dookola. Po chwili zza jakis drzwi wychyla sie kawalek czyjejs sylwetki. “O, to on...” - informujemy kierowce. Ten podjezrza pod drzwi. Postac znika. Znow sie pojawia...Cala ta sytuacja wydaje sie troche dziwna, jakas niespokojna. Nasz gospodarz rozmawia chwile z kierowca. Okazuje sie ze to nie taksowkarz tylko jacys miejscowi. Odpalamy im ich dole za podwiezienie I zegnamy sie z wydechem, ze jestesmy juz na miejscu.
Schodzmy schodami w dol do mieszkania. Reza patrzy na nas srogim spojrzeniem “Mowilem zebyscie wysiedli za rogiem” - wita nas powarznym glosem.`No to piekne przywitanie´ - myslimy. Siadamy na podlodze. W powietrz gestwina. Pytamy w czym problem. Opowiesc nie jest zbyt kolorowa i po chwili zaczynamy rozumiec iranskie realia oraz powage calej sytuacji. Otuz Reza jest czlowiekiem ktory gosci wiele ludzi. Jest bardzo aktywnym couch surferem... Takie spotkania jednak, zwlaszcza jezeli chodzi o mlodych, nie bardzo podobaja sie iranskiemy rzadowi. Nikt nie chce ryzykowac. Trzy lata wczesniej w Iranie wybuchla rewolucja. Ludzie domagali sie swoich praw po swingowanych wyborach. Bylo naprawde krwawo. Wiele ludzi zginelo – zwlaszcza mlodych. Od tamtego czasu wladze zacisnely sznur na szyji ludu i trzymaja wszystkich pod kontrola. Reza tlumaczy nam, ze wolalby uniknac zbednych problemow, ktore moga mu przysporzyc jego spotkania. Nie wie komu moze zaufac. Czy ktos nie zobaczy za duzo; nie pojdzie, nie powie...To przysparza wiele napiecia, rodzi niepewnosci i chora atmosfere zabierajaca swierze powietrze, ktorego i tak malo na naszej planecie...
Przepraszamy go za nasza niewiedze i tlumaczymy. Ze jezeli chce oszczedzic sobie zbednego stresu to powinien podawac bardziej szczegolowe informacje. Gdybysmy wiedzieli, ze nalezy zachowac pewne srodki ostroznosci, napewno bysmy to uczynili.
Tymczasem probujemy rozluznic troche atmosfere i nadac wieczorowi troche inny bieg.
Inforamcja, ktora otrzymalismy, rozpoczela nasza podroz po iranskiej rzeczywistosci. Nie tej widocznej na ulicy, tej publicznej, lecz tej ukrytej, zakazanej, prawdziwej, czasem niebezpiecznej...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz