niedziela, 4 grudnia 2011

Welcome to IRAN!


:rozowy terroryzm
i szacunek cinkciarza:
Granica przekroczona. Wszedzie ciemno, jakos lekliwie, nieswojo, nieznanie…czym przywita nas nowy lad. Dwie brodate postacie lypia na nas zlowieszczo z gory. Kim sa ci powazni panowie? – wiemy ze odpowiedz przyjdzie niebawem.
Granice przeszlismy spokojnie i bez zadnych udziwnien – ufff. Panowie celnicy przyjaznie sie do nas usmiechaja i przepuszczaja przez brame swojego kraju. Apropos udziwnien, to jest jedna mala rzecz, o ktorej warto wspomniec: tzw. Duty Free Shop, ktory zazwyczaj oferuje swoim klientom wszelakiego rodzaju wspanialosci od slodkosci po inne okolicznosci Tutaj rzecz ma sie nieco innaczej. W iranskim sklepiku mozna kupic sobie np.: mixer; robot kuchenny; zelazko i inne tym podobne przyrzady,ktore niewatpliwie przydadza sie niejednemu turyscie…
Jest juz po pierwszej w nocy… probujemy swojego szczescia ze stopem. Niestety wszystkie ciezarowki, po dlugim, parogodzinnym oczekiwaniu na granicy zjezdzaja na parking, by ruszyc na podboj iranskiej ziemi dopiero jak wladza pozwoli.
Nagle widzimy zblizajaca sie do nas wychudzona postac… ”Change money?” – pyta mlodzienic. Odpowiadamy, ze nie trzeba i ku naszemu zaskoczeniu, cinkciarz uprzejmie nas pozdrawia po czym odchodzi zostawiajac nas w spokoju. Zadnego naciskania, napierania, probowania, przekonywania...dla niego "nie" znaczy "nie".Jestesmy mile zaskoczeni tym faktem.
Po raz pierwszy w zyciu widzimy takie natezenie kobiet z pozakrywanymi glowami. Jestesmy w Iranie - panstwie mulzumanskim. Tutaj wszystkie kobiety musza miec pozakrywane glowy, niektore - te bardziej konserwatywne, zakrywaja rowniez twarze. Ciemnosc ogarniajaca przygraniczna przestrzen i zamaskowane postacie sprawiaja, ze szybko uwalniamy z naszej wyobrazni opowiesci o iranskim terroryzmie...
Po niecalej godzinie lapiemy stopa. Kierowca mowi, ze nikt dzis nie wypuszcza sie dalej.On sam zjezdza na parking, gdzie mozemy przespac sie w jego ciezarowce. Jego szeroki usmiech sprawia, ze przystajemy na jego propozycje. "Skad jestescie?" - pada pytanie; "From Poland". "Aaaaaa, Lehistan! Zapomnijcie o Poland, w Iranie nikt was nie zrozumie. Teraz jestescie z Lehistanu" - nasz nowy przyjaciel usmiecha sie szeroko. Przed zasnieciem chcemy sie upewnic co do jutrzejszego stopa...pytamy wiec jakie sa mozliwosci."Jutro nikt nie jedzie, jest zakaz" Jak to?!Czemu zakaz, przeciez to normalny dzien... Nasza logike uspokaja pelna sarkastycznego usmiechu odpowiedz - "Witajcie w Iranie:-)" Zasypiamy z kolaczacym sie w glowie pytaniem: co jeszcze nas tutaj czeka...

Budzimy sie rano. Zegnamy z naszym wspanialym gospodarzem, ktory oferuje nam worek rodzynek na droge. Musze przyznac, ze lepszych w zyciu nie jadlem. Idziemy kawalek dalej by wyjsc na droge i ... nic. Prawie zadnej ciezarowki, zadnego auta. Taksowkarze oferuja nam swoja pomoc - oczywiscie uprzejmie odmawiamy. Po dluzszej chwili tuz przed nami zatrzymuje sie bus z niemiecka rejestracja. Chyba jestesmy uratowani! Podchodzimy, zagadujemy...Mloda kobieta z dwojka dzieci wita nas niepewnym spojrzeniem. W powietrzu da sie wyczuc jakies napiecie. Okazuje sie, ze Niemcy nie maja przy sobie gotowki, tylko karty kredytowe. Nie dowiedzieli sie wczesniej, ze wszelkiego rodzaju karty zagranicznych bankow nie dzialaja w Iranie. Zadna visa, maestro...tylko cash, namacalny pieniadz. Sa zaskoczni tym faktem, zdruzgotani, przytloczeni... Mozemy wiec zapomniec o stopie. Czekamy wiec dalej na naszego wybawce. Podjezdza turecki tir: Merhaba! - witam go w jego rodzimym jezyku i juz po chwili siedzimy w ciazarowce. Okazuje sie ze kierowca jedzie do Teheranu! Pieknie. 1000km jednym samochodem. W drodze turecki wehikul odkrywa przed nami swoja tajemnice... najwieksza osiagalna przez niego predkosc to 70km/h. Szybka kalkulacja i juz wiem ze nie dojedziemy do stolicy przd polnoca. No coz. Mamy dwa wyjscia: albo zostac z nim i dojechac bardzo spokojnie nastepnego dnia, albo zmienic transport na inny. Jeszcze dluga chwile bijemy sie z myslami. W koncu postanawiamy zostac z nim. 

:chocbym mowil jezykami swiata a znakow drogowych bym nie znal...:

W iranie kazda ciezarowka musi meldowac sie na wyznaczonych po drodze posterunkach policji. Co jakis czas wiec zatrzymujemy sie, by nasz kierowca dopelnil formalnosci. Na jednym z postojow wychylam sie by zaczerpnac powietrza - i to byl blad. Zostajemy wezwani na posterunek. Nasz kierowca zaczyna wic sie jak piskosz w dodatku zlapany w polapke. Patrze na niego i wiem ze bylby w stanie nas oddac za pare srebrnikow byle tylko ocalic swoja skore. Glowny szef – pewnie jakis komisarz, patrzy na nas pytajacym wzrokiem…my odwzajemniamy spojrzenie werbalizujac jednak nasze niepewnosci: “Czy jest jakis problem?” “Nie nie ma” – odpowiada szef szefow. “Wiec chcemy isc. Jedziemy do Teheranu, jeszcze dluga droga przed nami”. “Poczekajcie jeszcze chwile. Usiadzcie.” – probuje nas uspokoic jednoczesnie proszac jednego z podwladnych zeby przynios nam goracy czaj. Patrze na niego i wiem ze to dobry czlowiek; ze bardziej niz mniej mozna mu ufac. “Wiec czemu nie mozemy isc skoro nie ma problemu” – nalegam by uslyczec jakas uspokajajaca odpowiedz. Jestem zdenerwowany - nie lubie takich miejsc: posterunkow, mundurowych, calego tego swiata wcisnietego w maske powinnosci, zapominajacego o czyms takim jak czlowieczenstwo; zapominajacego ze otaczajacy nas Swiat jest zmienny, plynny, plastyczny… ze nie da sie go wcisnac w raz ustalone ramy, regoly, struktory, ktore maja zapewnic ludzkiemu swiatu “bezpieczenstwo”; nie lubie miejsc gdzie nie wiem czego moge sie po ludziach spodziwac, zwlaszcza tych ktorzy dzierza w reku tak zwana “wladze”.
“Niestety jeszcze nie mozecie isc. Ale niebawem was puszcze. Nie martwcie sie, jestem waszym przyjacielem.” – komisarz probuje uspokoic nas swym lagodnym glosem. W tym samym czasie wykonuje pare telefonow, zapewne by sprawdzic nasze wizy. Turecki kierowca rowniez nie bardzo wie co sie dzieje. Ta sama niepewnosc. Tyle ze u niego wywoluje to inne, niz u nas reakcje. Jezy sie ze strachu, ze cos moze mu grozic za to ze pomogl parze biednych tyrystow. Przepraszamy go za cala sytuacje, uspokajamy. Patrzymy na szefa i probujemy jakosc wyjsc z tej opresji calo. Tlumaczymy ze dla nas stop to nie problem, ze w Europie to normalne, ze teraz jedziemy od granicy, latwo poszlo tylko jeden samochod, ale ze pozniej na pewno bedziemy podrozowac autobusami. On prosi zebysmy jeszcze chwile poczekali. Zabiera nam paszporty do skopiowania i obiecuje ze za 10 min. wszyscy bedziemy mogli ruszyc w swoja strone.
Cala sytuacja jest dosc nerwowo-komiczna. Policjantom, ktorzy maja bronic bezpieczenstwa, trafia sie dwojka turystow, jadaca z tureckim kierowca ciezarowki (kierowcy ciezarowki maja rozna opinie w iranie), nie wiadomo dlaczego, czy maja pieniadze i przede wszystkim dlaczego nie podrozuja tak jak wszyscy turysci autobusem!? Tak wiec dylemat: co z takim fantem zrobic.
Na szczescie komisarz dotrzymuje obietnicy i po 10 min. siedzimy z powrotem w ciezarowce wiozacej nas do Teheranu. Uffffffffff, co za ulga.


.:daleko od szosy:.

Podroz mija POWOLI. Jeszcze przez chwile zastanawiamy sie czy nie zmienic transportu, ale ostatecznie odpuszczamy, stwierdzajac ze lepiej bedzie przespac sie na parkingu zanim wjedziemy do nowego, wielkiego, obcego miasta, w ktorym nie wiadomo co moze na nas czekac. I to byla dobra decyzja. Dzieki temu kosztujemy najwspanialszych daktyli na swiecie: swieze, soczyste, slodziutkie i do tego schlodzone - niczym lody rozplywaja sie w naszych ustach, sprawiajac ze mysli kreuja w owie pytanie: Co jeszcze czeka nas dobrego w Iranie?:-)

:lakocie i witaminy:

Cukier z herbata…
Wstajemy rano. Szybki prysznic i juz jestesmy gotowi do drogi. Nasz turecki kierowca budzi sie i nie bardzo rozumie czemu go opuszczamy. Tlumaczymy ze czas nas goni (chcemy zdazyc do polskiej ambasady, by pozyskac dokumenty potwierdzajace nasze obywatelstwo). Zegnamy sie serdecznie i po chwili jestesmy juz na drodze…Ok. Sprobujmy wiec jak to dziala w Iranie:-)
Po 30min. zatrzymuje sie samochod osobowy zapewniajacy nas ze jedzie do Teheranu. Ja mu ufam, Ana nie bardzo i chyba troche ja rozumie patrzac na kierowce. Nie majac jednak wiekszego wyboru kozystamy z zaoferowanej nam pomocy. Iranczycy maja ciemna karnacje, cimne oczy, wlosy…do tego to cos nowego, niezanane do tej pory maniery, tiki, gesty, tembr glosu….taka sytuacja moze niewatpliwie wzbudzic pewna nieufnosc.
Po jakims czasie zjezdzamy z drogi zeby zjesc sniadanie. Nasz pierwszy posilek to smazone jajka i herbata. Wrzucam kostki cukru do szklanki i rozgladam sie za lyzeczka...niestety moje oczy nie natrafiaja na mieszdlo; nie tylko w okolicy mojego talerza ale na calym stole. W takich momentach najlepiej obserwowac jest miejscowych. Patrze na iranczykow. Wszysscy, bez wyjatku, polykaja cukier i popijaja go czajem. Uswiadamiam sobie ze jestem w nowym kraju, innym niz te poznane dotychczas, sygnowanym odmiennymi obyczajami, zachowaniami, regulami, zasadami...Zaczyna narastac we mnie ciekawosc, co czeka na nas za rogiemJ
Wsiadamy do samochodu i ku naszemy zdziwieniu kierowca nie wraca na autostrade tylko jedzie inna droga. Ana sie niepokoi. Ja ja uspokajam, mowie ze wszystko jest ok., ze widzialem znaki na Teheran. Kierowca tlumaczy ze ta droga jest krotsza, ze szybciej dojedzimy do stolicy. Wierze mu. Pod koniec naszej przejazdzki okazuje sie ze nie jedziemy do samego Teheranu tylko 20km. przed. Coz, nieoczekiwana niespodzianka...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz