Lądujemy w Indiach. Lotnisko w New Delhi wita nas monumentalnymi rzeźbami mudr podwieszonych pod swym sufitem. Nie czuję ekscytacji, nie czuję podniecenia. Jedynie grupka mnichów stojąca po drugiej stronie punktu odprawy wywołuje we mnie wewnętrzny uśmiech. Z lotniska bierzemy szybki pociąg i po 30 min jesteśmy w centrum miasta. Tam przesiadka na metro i wysiadamy w dzielnicy naszych nowych gospodarzy. Jeszcze tylko riksza. Pamiętając, że przestrogi, że w tym kraju każdą wszystko należy targować uzgadniamy ostateczną cenę 20 rupii z początkowych 40. W Indiach są ich trzy rodzaje: moto-riksza, rower-riksza i riksza ciągnięta przez człowieka. My wsiadamy na tron podczepiony pod starą dobrą "kozę" i ruszamy przez zagęszczoną ulicę w nieznanym nam kierunku. Jeszcze do tej pory mam przed oczami naszego kierowcę. Jego wątłe chude ciało napinało wszystkie mięśnie, by wprawić swą maszynę w ruch. To nie tylko nogi pracowały, ale cały organizm rikszarza, jakby każda komórka, każde ścięgno, mięsień zostało zaprzęgnięte do pracy, by pozyskać potrzebną do przetworzenia energię. To taka "lokomotywa" Tuwima - tylko rowerowa. Jego wysiłek, wygląd twarzy, ciężki jak zmęczenie oddech sprawiają, że płacimy jednak 40. Przez chwilę mam nawet wyrzuty sumienia, że nasze plecaki są takie ciężkie...
Może każdy niesie swój krzyż przez życie i być może dla niego był to gorący posiłek tego dnia.
Idziemy wąskimi, krętymi uliczkami, wciąż nie wiedząc co nas dzisiaj czeka, wszędzie kurz, brud, dzieci, dorośli chodzący po Matce Ziemi na bosaka... dookoła oczy zerkające na nas badawczo... znowu jestem obcy, znów napiętnowany przez odmienność mojego pochodzenia. Z pewnym napięciem wyczekuję spotkania z kolejnym "Innym"...
![]() |
(fot. z internetu) |
![]() |
(fot. z internetu) |
.:moto-riksza i jej mieszkaniec:. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz