Samolot
ląduje na dlugo wyczekiwanych południowo – wschodnich ziemiach Azji. Wysiadamy
z samolotu i od razu wiemy, że świat który ujrzymy będzie diametralnie różnił
się od tego, który wlaśnie opusciliśmy. Przekraczamy próg budynku
miedzynarodowego lotniska w Bangkoku. Ana wskazuje mi na kartkę z napisem „Free
Internet”. Nie mogę w to uwierzyc. Tam skąd przybywamy, niczego nie ma za
darmo...
Podchodzę do okienka. W spojrzeniu
witającego mnie oficera jest coś srogiego, coś zimnego, jakby metalicznego.
Zastanawiam się jak w tej cześci świata wygląda slużba wojskowa... Podaję mu
paszport do którego wbija pieczątkę pozwalający na 30 dniowy pobyt w Tajlandi.
Uśmiecham się szeroko – bardziej do siebie niż do zapatrzonego w papiery
oficera. No to jesteśmy w Tajlandii!
Nowy świat wita nas bardzo prozaiczną, ale
jak ważna dla komfortowego samopoczucia rzeczą – toaletami w stylu cywilizacji
zachodniej. Czyste, schludne, pachnące i ze śnieżnobiałą rolką papiru toaletowego.
Już dawno zapomnieliśmy, skąd tak naprawdę przybywamy...
Jedziemy pociągiem do centrum miasta, mijając po drodze szereg drapaczy chmur. Wielkie wieżowce jakby próbowały prześcignąć jednen drugiego, pnąc się w górę by sięgnąć samego nieba. Przesiadamy się na „podniebny pociąg”. Nazwa rodem z filmów sienc fiction rozgrzewa naszą wyobraźnię, która produkuje obrazy podniebnych wehikułów. Okazuję się jednak, że to tylko zwykly pociąg, tylko jeżdżący głównie po estakadach, nieco ponad ziemią – trochę tak, jak niemieckie S-banhy. Wysiadamy na stacji probujac zorientowac sie w nowej przestrzeni. Ulice udekorowane sa malymi kramikami umożliwiającymi przechodniom nasycić swoje wygłodniałe żołądki i to tylko żoladki mięsożercow. Jak szybko sie orientujemy, tutaj trudno o wegetarianskie dania. Nagle Ani wypatruje stojacego na poboczu pana, smażącego na swej patelni jakieś niebywałe naleśniki. Podchodzimy zainteresowani przyrządzanymi przez niego specjałami. „Ależ on tym ciastem pieknie wymachuje”!:-) Na naszych oczach zamienia kulę ciasta w cieniutki spodek, który rzuca na rozgrzaną patelnie. Rozlewa na to jajko, wkrawa banany, polewa skondensowanym, zagęszczonym mleczkiem, składa, kroi i voila’ – danie gotowe.
Jedziemy pociągiem do centrum miasta, mijając po drodze szereg drapaczy chmur. Wielkie wieżowce jakby próbowały prześcignąć jednen drugiego, pnąc się w górę by sięgnąć samego nieba. Przesiadamy się na „podniebny pociąg”. Nazwa rodem z filmów sienc fiction rozgrzewa naszą wyobraźnię, która produkuje obrazy podniebnych wehikułów. Okazuję się jednak, że to tylko zwykly pociąg, tylko jeżdżący głównie po estakadach, nieco ponad ziemią – trochę tak, jak niemieckie S-banhy. Wysiadamy na stacji probujac zorientowac sie w nowej przestrzeni. Ulice udekorowane sa malymi kramikami umożliwiającymi przechodniom nasycić swoje wygłodniałe żołądki i to tylko żoladki mięsożercow. Jak szybko sie orientujemy, tutaj trudno o wegetarianskie dania. Nagle Ani wypatruje stojacego na poboczu pana, smażącego na swej patelni jakieś niebywałe naleśniki. Podchodzimy zainteresowani przyrządzanymi przez niego specjałami. „Ależ on tym ciastem pieknie wymachuje”!:-) Na naszych oczach zamienia kulę ciasta w cieniutki spodek, który rzuca na rozgrzaną patelnie. Rozlewa na to jajko, wkrawa banany, polewa skondensowanym, zagęszczonym mleczkiem, składa, kroi i voila’ – danie gotowe.
Po tej pysznej uczcie ruszamy do naszego
nowego gospodarza – Dava, który jest anglikiem mieszkającym w Tajlandii od
jakiegoś czasu. Po męczącym spacerze trafiamy do jego małej „norki”, mieszczącej
się gdzieś pomiedzy wysokimi wierzowcami, hotelami, i skupiskiem ambasad, a
mozaiką biednych, niskoparterowych mieszkań. Znów doświadczamy przepaści jaką
tworzy kapitalistyczny świat.
Biedna, prosta dzielnica w której się
znaleźliśmy, uświadamia nam, że jesteśmy blisko codzienności, blisko życia,
blisko ludzi i ich małego świata...
Wąska ulica przebiega w cieniu szarych
budynków i małych mieszkań, dających schronienie wielodzietnym rodzinom. Sercem
dzielnicy jest mały targ, zapewniający mieszkańcom pożywienie. Na targu
zaopatrujemy się w długo wyczekiwane przez nas mangoJ Kiedy odkrywamy, że Dave jest szczęśliwym posiadaczem
mixera, jesteśmy w siódmym niebie. Od tej pory naszym porannym posiłkom
towarzyszy zawsze słodki, gęsty i pożywny mango szejk, zwykle skomponowany ze
stiki (lepkim), słodkim ryżem – cudo w swej kulinarnej prostocie J
.:cywilizacja:. |
.:mango mania i papaja:. |
.:parata:. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz