poniedziałek, 14 maja 2012

08.02.2012 Bangkok - cywilizowany świat



Samolot ląduje na dlugo wyczekiwanych południowo – wschodnich ziemiach Azji. Wysiadamy z samolotu i od razu wiemy, że świat który ujrzymy będzie diametralnie różnił się od tego, który wlaśnie opusciliśmy. Przekraczamy próg budynku miedzynarodowego lotniska w Bangkoku. Ana wskazuje mi na kartkę z napisem „Free Internet”. Nie mogę w to uwierzyc. Tam skąd przybywamy, niczego nie ma za darmo...
Podchodzę do okienka. W spojrzeniu witającego mnie oficera jest coś srogiego, coś zimnego, jakby metalicznego. Zastanawiam się jak w tej cześci świata wygląda slużba wojskowa... Podaję mu paszport do którego wbija pieczątkę pozwalający na 30 dniowy pobyt w Tajlandi. Uśmiecham się szeroko – bardziej do siebie niż do zapatrzonego w papiery oficera. No to jesteśmy w Tajlandii!
Nowy świat wita nas bardzo prozaiczną, ale jak ważna dla komfortowego samopoczucia rzeczą – toaletami w stylu cywilizacji zachodniej. Czyste, schludne, pachnące i ze śnieżnobiałą rolką papiru toaletowego. Już dawno zapomnieliśmy, skąd tak naprawdę przybywamy...
Jedziemy pociągiem do centrum miasta, mijając po drodze szereg drapaczy chmur. Wielkie wieżowce jakby próbowały prześcignąć jednen drugiego, pnąc się w górę by sięgnąć samego nieba. Przesiadamy się na „podniebny pociąg”. Nazwa rodem z filmów sienc fiction rozgrzewa naszą wyobraźnię, która produkuje obrazy podniebnych wehikułów. Okazuję się jednak, że to tylko zwykly pociąg, tylko jeżdżący głównie po estakadach, nieco ponad ziemią – trochę tak, jak niemieckie S-banhy. Wysiadamy na stacji probujac zorientowac sie w nowej przestrzeni. Ulice udekorowane sa malymi kramikami umożliwiającymi przechodniom nasycić swoje wygłodniałe żołądki i to tylko żoladki mięsożercow. Jak szybko sie orientujemy, tutaj trudno o wegetarianskie dania. Nagle Ani wypatruje stojacego na poboczu pana, smażącego na swej patelni jakieś niebywałe naleśniki. Podchodzimy zainteresowani przyrządzanymi przez niego specjałami. „Ależ on tym ciastem pieknie wymachuje”!:-) Na naszych oczach zamienia kulę ciasta w cieniutki spodek, który rzuca na rozgrzaną patelnie. Rozlewa na to jajko, wkrawa banany, polewa skondensowanym, zagęszczonym mleczkiem, składa, kroi i voila’ – danie gotowe.
Po tej pysznej uczcie ruszamy do naszego nowego gospodarza – Dava, który jest anglikiem mieszkającym w Tajlandii od jakiegoś czasu. Po męczącym spacerze trafiamy do jego małej „norki”, mieszczącej się gdzieś pomiedzy wysokimi wierzowcami, hotelami, i skupiskiem ambasad, a mozaiką biednych, niskoparterowych mieszkań. Znów doświadczamy przepaści jaką tworzy kapitalistyczny świat.
Biedna, prosta dzielnica w której się znaleźliśmy, uświadamia nam, że jesteśmy blisko codzienności, blisko życia, blisko ludzi i ich małego świata...
Wąska ulica przebiega w cieniu szarych budynków i małych mieszkań, dających schronienie wielodzietnym rodzinom. Sercem dzielnicy jest mały targ, zapewniający mieszkańcom pożywienie. Na targu zaopatrujemy się w długo wyczekiwane przez nas mangoJ Kiedy odkrywamy, że Dave jest szczęśliwym posiadaczem mixera, jesteśmy w siódmym niebie. Od tej pory naszym porannym posiłkom towarzyszy zawsze słodki, gęsty i pożywny mango szejk, zwykle skomponowany ze stiki (lepkim), słodkim ryżem – cudo w swej kulinarnej prostocie J

.:cywilizacja:.
.:mango mania i papaja:.
.:parata:.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz