sobota, 12 maja 2012

28.01 - 03.02. 2012 Bitwa o Tatkal

Wracamy do Gokarny. Dojeżdżamy o zachodzie Słońca. W drodze na przystanek autobusowy towarzyszą nam wielkich rozmiarów nietoperze. Oboje czujemy jakbyśmy byli u siebie, jakbyśmy wracali na stare śmiecie. Taki to już jest ten nasz umysł. Jak tylko coś znanego, to od razu człowiek pewniej sie czuje. Wręcz dumnie, że ja wiem, ja tu bylem, ja jestem „u siebie”. Kolejna iluzja i podkarmione ego...
W mieście spotykamy znajomego z plaży Kudli, który towarzyszy nam podczas posiłku. Przybyliśmy tylko na chwilę, dlatego nasze kroki kierujemy na plażę Gokarna, gdzie rezyduja nasi znajomi z Krakowa. Pod osłoną nocy zakradamy się do ich przytulnego gniazdka. Janek, mistrz tabli, od lat przybywa w to miejsce i mimo tylu lat, wciąż nie czuje się tu jak u siebie, odkrywając tym samym pokorę i szacunek dla odmiennej kultury. Wraz z Anetą i 3letnią córeczką, niczym ptaki, postanowili przezimować na Gokarnie do lutego. Dzięki ich uprzejmości zostajemy tu na noc. Niestety przyjaciele, z którymi mieliśmy sie tu spotkać, pojechali do Hampi...no cóż,zobaczymy się w Krakowie.
W towarzystwie innych znajomków, spędzamy na Gokarnie dwie noce, by następnie udać się na Goa, skąd rusza nasz pociąg do Kalkuty. Wciąż myślę o tym z lekkim drżeniem. Indie to ogromny i zdecydowanie przeludniony kraj. Miliony ludzi w ciągłym ruchy, a tak niewiele pociągów. W tym kraju bilety kupuje sie z miesięcznym wyprzedzeniem. My liczymy na tzw. tatkal ticket, czyli coś jakby bilet awaryjny, nagłego wypadku, który można kupić tylko dzień przed planowanym odjazdem pociągu. Niestety dworzec w Gokarnie jest tak mały, że nie oferuje swym podróżnym tego typu usług. Spróbujemy więc na Goa.

Dojeżdżamy do Madgaon, można by rzec stolicy stanu Goa. Po wyjściu z pociągu od razu kierujemy się do rezerwacji biletów, gdzie uprzejmy jegomość oznajmia nam, że tatkal biletów już nie ma. Jeśli chcemy możemy przyjść jutro, otwierają o 8.00. Idę do innego okienka z nadzieją, że uda mi sie coś wskórać. Niestety i tu odmawiają biletu, radząc abym zjawił sie na dworcu jutro o świcie. Pociąg, którym zamierzamy jechać, łączy zachód ze wschodem na odcinku ponad 2000km. i nie tylko my mamy zamiar do niego wsiąść. Pula tatkal ticket jest ograniczona i rozłożona na całe Indie. Znaczy to, iż w tym samym czasie w różnych częściach kraju, ci którzy chcą dotrzeć do danego miasta, uruchamiają internet, próbując rezerwacji on-line, albo o świcie wybierają się na dworzec, by wygrać przejazd wybranym przez siebie pociągiem. Słysząc to, postanawiam zaczerpnąć bardziej szczegółowych informacji. Dowiaduję sie, że kasy otwierają o 8.00, ale żeby kupić bilet powinniśmy być tu już przed 6.00, a może i wcześniej. Mając wizję krwiożerczych hindusów, pozbawionych skrupułów i nastawionych na walkę, podejmujemy decyzje, by zostać na dworcu na noc i mieć problem z głowy. Ruszamy do mista, by po obfitym posiłku i sjeście w parku, pod wieczór wrócić na dworzec. Wdrapujemy się na schody, by ułożyć sobie legowisko na tą noc tuż pod wrotami wejściowymi do sali rezerwacji biletów. Po niespełna 30 sekundach, staje przed nami hindus, oznajmiając z uśmiechem na twarzy, że on tu był pierwszy i że jesteśmy piąci w kolejce. 
„Że co?!” – wciąż nie wierząc w jego słowa spoglądamy na niego niepewnym wzrokiem, ciesząc się z podjęcia słusznej decyzji o dzisiejszym noclegu. Nie mamy zamiaru odpuszczać naszych miejsc – za dużo mamy do stracenia. Uprzejmie więc informujemy naszego rozmówcę, że jak tu przybyliśmy to nikogo tu nie było, co oznacza że jesteśmy pierwsi... Schodzą sie kolejni ludzie. W dalszym ciągu dyskutujemy nad towarzyszącym nam problemem. Jeden z mężczyzn nas uspokaja i mówi, że nie ma problemu, że możemy być pierwsi bo dla nas i tak przeznaczone jest oddzielne okienko. Kiedy więc rano otworzą wrota, mamy udać się bezpośrednio pod numer 4, zarezerwowany dla turystów 
i ludzi płacących za przejazd kartami kredytowymi.
Ta informacja nas uspakaja. Kontynuując rozmowę dowiadujemy się, że to dla większości zgromadzonych wykupowanie biletów to praca. Jedni z nich pracują dla hoteli, których klienci chcąc wydostać się do innego miasta, płacą więcej za bilet, by wogóle go uzyskać; inni to poprostu koniki: wykupują bilety, by sprzedać je później ze zwielokrotnionym zyskiem. Układamy się do snu. Hol przed wejściem zapełnia się nowymi postaciami. Każdy z nich przybył tu w jednym celu, by kupić swój bilet. Hindusi rozkładają na ziemi gazety, służące im za posłanie. Niewątpliwie są one twardszymi łożami niż nasze karimaty. Ich ciała są jednak do tego przyzwyczajone. Zasypiamy z lekką niepewnością o naszą jutrzejszą przyszłość. 
W nocy, przez  ścianę snu przedzierają się ogłosy rzeczywistości, która zapełania się kolejnymi cieniami. Budzimy się ok.6. Kolejka niewątpliwie się powiększyła od wczorajszego wieczora. Zaspane twarze w napięciu oczekują ósmej godziny. 20 minut przed czasem pojawiają się mundurowi, by uporządkować stojący przed bramą wejściową tłum. Ustawiają ich w zwartej kolejce, przesuwają do tyłu, rozluźniają przestrzeń dzielącą każdą z postaci... Obserwujemy to widowisko z zaciekawieniem. Pojawienie się mundurowych oznacza, 
że niebawem odbędzie się tu prawdziwa walka. Cieszy nas jednak fakt, że będziemy wchodzić pojedyńczo. To oszczędzi nam rozlewu krwi. Wrota otwierają się 20 min. przed czasem. Uprzywilejowany pierwszym miejscem na starcie, spokojnym krokiem maszeruję w stronę okienka numer 4, wierząc, że kolejni zostaną wpuszczeni do środka dopiero po osiągnięciu przeze mnie celu. Nic jednak bardziej mylnego. Nagle słysze głos przerażonej Kumy i tłum ludzi dobiegający w szale do poszczególnych kas. Bez zastanowienia dopadam swojej czwórki. Ufff, udało się. Teraz tylko formalności. Sprzedawca w kasie rozpoznaje mnie i obdarowując szerokim uśmiechem na dzień dobry uspokaja, 
że bilet napewno dostaniemy. Po 5 min. opuszczamy dworzec z biletami w ręce. Pociąg jutro o 6.00 rano. Bitwa o Tatkal wygrana!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz