wtorek, 20 września 2011

13. 09. 11 Macedonia -> Grecja


06:30 otwieramy oczy wypatrujac z niepewnoscia obecnosci wegierskich tirow, ktore o swicie maja ruszyc do Grecji. Uffff jeszcze sa, ale nagle slyszymy dzwiek odpalanych silnikow i widzimy jak miczym dwa wielkie pudelka po zapalkach, ciezarowki ruszaja z parkingu. Wiedzac, ze to jedyna nadzieje, zeby dotrzec dzisiaj do Grecji, Stef  zbiega do nich z wielkim plecakiem z gorki. Jakby zatrzymane niewidzialna sila wegierscy kierowcy zatrzymuja swoje rumaki, dzieki czemu po chwili siedzimy w ich kabinach. Nie byl to latwy wyczyn zwlaszcza, ze jeszcze przed 10 minutami smacznie spalismy. Znow dzielimy sie na 2 ciezarowki. Jak przypuszczalem juz wczesniej, z wegrami nie idzie sie w ogole dogadac. Jezyk wegierski ma ta przypadlosc, ze nie jest podobny do zadnego innego znanego mi w Europie (moze dlatego, ze nigdy nie bylem w Finlandii). Gorac daje sie we znaki, juz po 15 min jazdy zasypiam. Polsenny - polczuwajacy dojezdzam do granicy macedonsko-greckiej, gdzie przejscie jest tylko formaloscia - ale dla pieszych.
:I love this flag:
Niestety wszystkie dwuslady uwiklane zostaly w narodowa gre Grekow pt. STRAJK. Napiecie wyczuwalne w powietrzu (ludzie czekajacy na przejaz, Ana-na toalete) sprawiaja, ze kieruje sie do Free Duty Shopu, by podniesc poziom serotoniny w mozgu. Lodowy snickers idealnie wkomponowuje sie w goracy poranek na granicy. Po orzezwiajacym poranku przechodzimy przez granice i juz po 20 min jedziemy w kierunku Thessalonik. Samochod szybki, wiec juz po 30 min jestesmy przed miastem na przydroznej stacji benzynowej. Pustki i brak nadziei na zmiane sytuacji wparwiaja nas w nastro sniadaniowy w towarzystwie wychudzonego bernardyna, ktorego czestujemy sojowymi parowkami. Po posileniu sie ruszamy na droge. Niestety przez presje czasu jestesmy zmuszeni do popelnienia bledu, ktory to po raz pierwszy mial miejsce podczas naszej podrozy po Balkanach, a mianowicie lapanie stopa w pelnym sloncu,. Jezeli ktokolwiek z was bedzie kiedykowiek tego probowal-stanowczo odradzam. Przy temperaturze oscylujacej w granicach 30-35'C, SIESTA to rzecz SWIETA!
staje samochod mlody chlopak odzywa sie pelna angielszczyzna proponujac, ze podrzuci nas na autostrade. Korzystamy wiec z propozycji. Mlody chlopak opowiada chwile o sytuacji w Grecji, narzeka na politykow i generalny kryzys w panstwie. Faktycznie ma racje, kryzys ekonomiczny widoczny jest nawet w ich oczach. Patrzac na nich odnosze wrazenie, jakby stracili pewna lekkosc bytu, kawalek slonca, ktory sprawial, ze ich twarze rozpromieione byly usmiechem. 30% bezrobocie pograza ich w krainie cienia.
Nasz mlody kierowca zostawia nas na autostradzie w strategicznym miejscu- pod mostem (35'C). W takim upale juz po 30 min czujemy jak sily nas opuszczaja,a nadzieja powoli uatnia sie z naszych serc... Az tu nagle Ana ratuje sytuacje, wyciagajac z plecaka eliksir z dzikiej rozy, zakupiony jeszcze w Polsce, ktory napelnia nas energia i sprawia, ze po chwili znow dziarsko wyciagamy kciuki. dziekujemy Ikea ;]



Po ok.45min zatrzymuje sie Mustafa turecki Bulgar , wiezie nas kawalek do rozjazdu drog. Jedyny minus tego miejsca to brak cienia i umykajacy czas - wszak jedziemy jeszcze do konsulatu w Komotini, ktory otwarty jest do 17:30. Jak to sie mowi "potrzeba matka wynalazku", siegamy wiec do naszej kreatywnosci i  postanawiamy pokazywac kierowcom pusta butelke po wodzie. Dziala! po ok.20 min zatrzymuje sie Kostas- Grek jadacy do Aleksandropolis. Przemily czlowiek, pirewsze co robi, to czestuje nas zimna woda z lodowki. Puszca grecka musyke i podspiewuje niesmialo. Zasypiam. Kiedy sie budzie jestesmy prawie w Komotini. Kostas podwozi nas pod sam konsulat i czeka abysmy sprawdzili czy jeszcze cos zalatwimy - jest 16:45. Niestety, choc konsulat jest jeszcze otwarty, to wizy wydaja tylko do 13:00. Mamy wrocic jutro rano, otwieraja o 9:00.
Nad miejscem na nocleg nie zastanawiamy sie dlugo, niedaleko - w Makri  jest piekna plaza. "Your lucky day" - mowi Kostas i zawozi nas do oddalonego ok. 30km miasteczka. :]


:Welcome to Grece:


I znow Komotini...znajome ulice, architektura, wspomnienia zaczynaja ozywac. Plaza w Makiri sprawia, ze ich koloryt  nabiera pelnej ostrosci i wyrazistosci. To wspaniale, urokliwe miasteczko polozone jest nad samym morzem. Spedzamy noc w tym samym miejscu co rok temu. Istny raj. Nie tracac czasu, rzucamy ubranie i nurkujemy w slonej przejrzystej wodzie. Ulga, relaks, spokoj - woda. "Welcome to Greece" - mysle i zatapiam sie w danej mi chwili. Po orzezwiajacej kapieli nadszedl czas na kolacje. Ide wiec do pobliskiej restauracji na wieksza krople oliwy. Wlascisielka lokalu wypelnia buteleczke po brzegi i z usmiechemu mowi, ze pamieta mnie jak rok temu prosilem ja o pomidory ;] umawiamy sie, ze za rok tez po cos do niej zawitam ;]    
slodkie, soczyste warzywa, zachod slonca, morze - czego wiecej chciec?! no moze wizy do Turcji i wiecej spokoju w glowie...         


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz