Dojeżdżamy do Mashhad, gdzie z dworca odbierają nas znajomi naszego przyjaciela, odwożąc bezpośrednio do jego domu. Okazuje się, że Mehdi wyjechał za miasto, że będzie wieczorem i że mamy czuć się jak u siebie w domu. Poznajemy przy tej okazji jego uroczą mamę, która gości nas czajem i ciasteczkami.
Wieczorem przyjeżdża Mehdi z którym spędzamy resztę dnia.
Następnego poranka próbujemy utworzyć plan działania. Jesteśmy podekscytowani faktem ujrzenia tej sławnej świątyni. Nasz przyjaciel studzi jednak nasze zapały, mówiąc że nie ma tam nic specjalnego do zobaczenia. Spacerujemy więc po mieście, poznajemy jego znajomych, rozkoszujemy się wspólnie spędzanym czasem. Wizytę u pan Rezy zostawiamy na później. Następnego dnia postanawiamy wybrać się za miasto, by spędzić trochę czasu w pobliskich górach. Pakujemy się do samochodu, zaopatrujemy w prowiant i złaknieni Przyrody. Ruszamy za miasto, gdzie przyjaciel przyjaciela naszego przyjaciela ma mały domek, który zgodził sie nam udostepnić na te noc. Pomału krajobraz zmienia się na bardziej oryginalny. Miajamy okoliczne wioski, małe miasteczko, znów wioski... w końcu wyrastają przed nami góry, wspaniale udekorowane jesiennym płaszczem porastających je drzew.
Dojeżdżamy na miejsce. Bierzemy głęboki oddech. W nozdrza wdziera mi się Jesień – ta złota, słoneczna, bujna, kolorowa, przepełna zapachem spadających liści i rześkim powietrzem.
Oddaję się jej bez ograniczeń. Chce, by całe moje ciało zaczeło się nią rozkoszować, by każda komórka mogła nia oddychać. Zatapiam się w jej ramionach i pozwalam, by pieściła mojego Ducha...
Jeszcze tego samego dnia wybieramy się z Ani na przechadzkę, w czasie której pogoda zmienia się ze słonecznej na deszczową. Wracamy tuż po zmroku, nieco zmoknięci, nieco zmarznięci. W domku czekają na nas przyjaciele z którymi przy wielkim garze dyniowej zupy, delektujemy się otaczająca nas Naturą.
.:grill w wersji vege:. |
.:in to the wild:. |
Poranek wita nas już inną Jesienią, tą słotną, deszczową, równie piękną i orzeźwiającą. Widząc, że zaczyna się przejaśniać, wraz z Mehdim postanawiamy ruszyć do miasta na piechotkę. Reszta znajomych wsiada w samochód, gdyż nie maja oni tyle czasu co my. Odprowadzają nas kawałek po czym żegnamy się serdecznie, by każdy mógł ruszyć w swoim kierunku. Nasz przyjaciel, jak my, kocha Przyrodę, więc tym bardziej, mocniej, głębiej odczuwamy otaczające nas zewsząd piękno. Czerwień, zieleń, żółć, przeplatane odcieniami brązu i przepasane wstęga płynącej wzdłuż ścieżki rzeki, tworzą niezapomniany krajobraz irańskiej jesieni.
Po drodze odwiedzamy jednego ze znajomych Mehdiego, którego gościnność, jak pałac sprawiają, że postanawiamy zostać tu na noc. Nasz gospodarz, 70 letni człowiek, porzucił pracę i oddał sie całkowicie budowie swojego pałacu, po to, by mógł on służyć podróżnym takim jak my, którzy w czasie swej górskiej wedrówki chcieliby przystanąć i dać odpocząć zmęczonemu ciału. Czasami dom po brzegi wypełniony jest ludźmi od których właściciel nie bierze żadnej opłaty. Taką właśnie obrał w życiu drogę, która daję mu siłe czystej satysfakcji dzielenia się z innymi.
Pan Saber opuszcza nas pod wieczór, tłumacząc jeszcze na odchodne „co i jak”. Zostajemy sami. Idziemy jeszcze na mały spacer, na którym pogoda zmusza nas do wczesniejszego powrotu. Temperatura spada. Spadające krople deszczu robią się ociężałe. Wiem, że wyczekuja momentu by przeistoczyć się puszyste, lekkie płatki sniegu. Wraz z Mehdim rąbiemy drewna na opał naszymi przemarzniętymi dłońmi. Chowamy się do naszej nory, która wydawać by sie mogło daje nam schronienie nie tylko przed pogodą. Lecz przed całym światem. Czuje się troche jak Alicja i nie mam zupełnie ochoty opuszczac tego magicznego miejsca.
Poranek wita nas mroźnym, rzeźkim powietrzem. Postanawiam wybrać się na samotny spacer, pozostawiając moich kochanych współtowarzyszy w objęciach snu. Wychodze na zewnątrz i niedowierzam własnym oczom. Cały świat przyktyty jest śnieżnobiałym płaszczem Zimy, która jakby na chwilę zeszła do nas, by sie przywitać. Moje serce rozpromienia się na jej widok. Wędruję po śnierznym dywanie zatapiając się w piękno otaczającego mnie swiata.
Po powrocie dzielę się swoimi przeżyciami z Mehdim i Aną. Jemy śniadanie, ogarniamy naszą komnatę i opuszczamy to wspaniałe miejsce. Wędrując przez zupełnie odmienny od wczorajszego krajobraz, nie możemy nacieszyć się jego pięknem. Wszystko co widzielismy wczoraj, spotęgowane zostało kontrastującym kolorem lśniąco - białego śniegu.
Śmiejemy się do siebie, że podrózujemy przez pory roku...dziś zima, wczoraj jesień, a jeszcze trzy dni temu skąpani byliśmy w promieniach letniego słońca.
Dochodzimy do wioski, gdzie czeka na nas autobus, którym przeniesiemy się do zupełnie innego świata. Zajmujemy miejsca w naszym wehikule i żegnamy się ze wspaniałym światem przyrody, który zostawiamy za plecami.
Wieczorem dojeżdżamy do miasta. Przesiadka na tram-metro, taksówkę i jestesmy w domu, gdzie Mehdi serwuje nam przyjemnie rozgrzewającą herbatkę z imbiru. Achhh, cóż za wspaniały czas spędziliśmy razem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz