środa, 21 marca 2012

19.11.2011 Delhi c.d.

.:świątynia Lotos:.
Choć nasz pociąg odjeżdża dopiero po godzinie 22, mieszkanie Sanum i Raju opuszczamy po kolejnym kiepskim śniadaniu ( w ich okolicy trudno kupić cokolwiek do jedzenia,a placki – czapati zaczynają wypiekać dopiero w południe). Czas, który pozostał nam w Delhi postanawiamy przeznaczyć na odwiedzenie świątyni  Bahaitów – Lotos Temple. Bahaizm jest młodą religią z własnym prorokiem (pochodzącym nota bene z Shiraz w Iranie), silnie zaznaczającą szacunek i otwartość na inne religie. Dlatego też ich świątynie nie zawierają żadnych symboli religijnych. Jedynie na sklepieniu, w punkcie, gdzie stykają się wszystkie „płatki” lotosu widoczny jest symbol Bahai. Bahaici wychodzą z założenia, że świątynia powinna być przesiąknięta duchowością wyrazoną w architekturze oraz w otaczajacym ją pięknie i harmonii. Wielka budowla w kształcie lotosu otoczona jest przez wodę i ogrody, które pierwotnie miały służyc wiernym, teraz (prawdopodobnie ze względu na ilość odwiedzających) pozostają niedostępne dla ludzkiej stopy. Wszystko jest tutaj zorganizowane, zaplanowane i pod kontrolą. Przesuwamy się miarowo w zwartym szyku wykonując kolejno polecane nam czynności, jak oddanie butów itd. Tuż przed wejściem grupa zwiedzających pouczona jest o głównych założeniach religii i zachęcona do oddania się modlitwie, we właściwy swojej religii sposób. „To miejsce jest dla wszystkich.” Jednak pomimo tak gorliwej zachęty nie widzimy osób modlących się po wejściu. Większość siada na 5 min i wychodzi. My rownież pomimo panującego tam spokoju nie czujemy ochoty do modlitwy/ medytacji. Jest w tym miejscu coś co mówi nam by tego nie robić...


Wychodzimy i udajemy się prosto do widzianej po drodze świątyni ISKCON – czyli Towarzystwa Świadomości Kryszny. Tam znajome z Polski klimaty, więc jakoś bardziej swojsko i przyjemnie. Kosztujemy wspaniałej kuchni Krysznowców, która nie jest az tak pikantna jak zazwyczaj w Indiach. A po otwarciu świątyni zatrzymujemy się w niej na kilka chwil. Krysznowcy znani są z dużej radości z jaką oddają się modlitwie spiewając i grając na instrumentach. Wierni też swobodnie dołączają się śpiewem i wystukiwaniem rytmu. Odzywamy więc nz chwilę i do serc naszych wdziera się odrobina radości. Krysznowcy mają jeszcze jeden przyjemny zwyczaj – po południu rozdają darmowy posiłek, na który oprócz odwiedzających świątynię ściągają ubodzy z okolicy. Symboliczna porcyjka ryżu z warzywami, czyli projekt Food for Life. Widząc długa kolejkę wygłodniałych dzieci, postanawiamy nie korzystać z gościny ISKCONu stwierdzając, że są inni, bardziej potrzebujący.

.:świątynia Krysznowców:.



.:Pan Kryszna:.
Wyruszamy przed zmrokiem, aby odnaleźć stację, z której rusza nasz pociąg. Po wyjściu z metra dowiadujemy się, że jest ona oddalona o 15 min drogi. Po przejściu 15 min okazuje sie, że czeka nas jeszcze 15 i tak jeszcze ze 2 razy...Indie - wszystko jest względne...bo i tak wszystko jest iluzją. Kończy się na tym, że wsiadamy w rowerową rikszę.
Na stacji okazuje się, że pociąg ma ponad godzinę opóźnienia, co pozwala nam oddać się obserwacji otaczajacego nas,  dworcowego życia.
.:modlacy się muzułmanie:.


W pociągu odkrywamy, że na siedzeniach razem z nami jadą sami turyści, zaś tuż obok tybetańscy uchodxcy służący w indyjskiej armii. W tamtej chwili nawet do głowy nam nie przyszło, że pół nocy spędzimy na rozmowach o tybecie oraz sytuacji duchowo - materialnej tybetańskich uchodźców. Opowieści żołnierzy przepełnione były prawdziwą miłością do kraju, który ginie na ich oczach; oczach wojowników, którzy stawili się przed Dalajlamą w liczbie kilkudziesięciu tysięcy, gotowi do walki, oczach pełnych łez, bo jedyne co mogą zrobić jest bezsilna obserwacja...
.:Tybet. 50 lat oporu:.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz