wtorek, 6 marca 2012

Iran trzeba przedluzyc...

Spotykamy sie z Abbasem, mlodym czlowiekiem, który przeprowadzil sie do Teharanu, aby nauczyc sie francuskiego. Jego celem jest wyjechanie do francuskiej części Kanady - Quebecku.
W samochodzie wita nas para podróżników: Levania - Hinduska i Lukasz - Polak:-) Okazuje sie ze nasz gospodarz również i ich gosci w swoim malym apartamencie. Jedziemy z Abbasem na malą przejażdżkę, a gdy wracamy do jego domu, czeka na nas jego dziewczyna wraz z Daniel z Nowej Zelandii, która podróżuje przez świat na motorze...Ukochana Abbasa informuje nas, że będziemy dzielic przestrzen jeszcze z jedną parka z Hongkongu:-) Uwielbiamy otwartych ludzi z przestrzenią w sercu...
Teheran splótł nasze ścieżki z jednego tylko powodu - wizy. Stolica staje się poczekalnią dla wielu podróżników. Dzięki temu wymieniają oni doświadczenia, kosztuja smaku irańskiego świata, zmagają sie z codziennościa formalnego - biurokratycznego świata, wspierajac sie przy tym nawzajem...
Dzień wcześniej dostaliśmy wiadomośc od Stefana - Niemca, że możemy bezproblemowo przedlużyc wizy w Teheranie. Zadzwonił on do nas w momencie, gdy siedziliśmy w metrze, zmierzając na wylotówkę do Esfahanu. Wyczytaliśmy bowiem, że tam przedlużają wizy niemal od ręki, gdzie w stolicy wydaje się to byc istnym koszmarem. Otrzymaną od Stefana wiadomośc traktujemy jako znak opatrznosci i zawracamy z drogi, by spróbowac szczescia w sercu Iranu...
Faktycznie okazuje się to by dośc bezproblemową procedurą. Jedyne co musimy zrobic to zdjecia, wplacic odpowiednią kwotę i czekac. Udajemy sie wiec do okienka z wlasnymi fotografiamy, których mamy pod dostatnkiem. Urzednik oznajmia nam, ze nie moze przyjac tych fotografi i ze musimy zrobic nowe. - Tylko po co, skoro mamy juz te? Idziemy wiec porozmawiac z jego przelozonym. Wyjasniamy mu nasz punkt widzenia na bezsensowna procedure (oczywiscie z lagodnościa w glosie i respektem bijacym z postawy). On zgadza sie bysmy zostawili wlasne zdjeca. Ufff... Nagle nastepuje jakies zamiszanie. Wzywaja nas do pokoiku w ktorym siedzi przysadzisty czlowiek w munduze wojskowego (albo policjanta?). W jego spojrzeniu widac, ze to on jest tu szefem wszystkich szefów. Klaniamy mu sie wiec nisko i pytamy w czym problem. Pyta o nasz cel podrozy, jak sie przemieszczamy...Z ust naszej przyjaciólki, będącej również naszym tlumaczem, pada slowo "autostop". I tu nagle nastepuje stop - klatka. Jakby caly wszechswiat przystanal na moment, by pozwolic procesom myslowym "naszego szefa" przetworzyc to, co wlasnie uslyszal. I nie dlatego, ze jest to czyms, w co trudno byloby mu uwierzyc, lecz dlatego, ze w jego umysle nie ma takiego pojecia jak autostop...
Patrzymy wymownie na naszego tlumacza - "O nie!Tylko nie to!" - kiwamy glowami by nie rozwijala wątku. Na szczęście udaje nam się wybrnac z sytuacji. Opuszczamy pomieszczenie z ulgą w sercach. Urzednicy proszą byśmy przyszli odebrac wizy za dwa dni. A wiec faktycznie jest to dośc prosta procedura:-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz