wtorek, 6 marca 2012

Teheran - indyjska wiza

Po niezwyklym czasie na "poludniu" Iranu wracamy do Teheranu, by dopilnowac formalnosci wizowych. Czeka przed nami ambasada Indii, no i oczywiscie Pakistanu. Zatrzymujemy sie w domu naszego umilowanego Hosseina:-) Jego rodzina otwiera przed nami nie tylko swoje drzwi, ale i serca.
Wkraczajac w swiat iranskiego spoleczenstwa, wciaz nie moge wyjsc z podziwu dla kultury i intelektu iranczykow... Wiekszosc osob, ktore przyszlo nam spotkac w miastach, mialo wysokie aspiracje naukowe; zazwyczaj studiowali (gorliwie!) na technicznych uniwersytetach, grali na jakims instrumencie, interesowali sie sztuka, muzyka, filozofia...To taki troche arystokratyczny swiat tyle ze bez paluszka wysunietego do gory:-)

Dzieki temu i nam przyszlo zaczerpnąc ze źródla boskiej doskonalości...





.: Mistrz Mahmound Farshchian - "Piąty dzień stworzenia":.
[http://www.farshchianart.com]

Nastepnego dnia jedziemy do ambasady indyjskiej. Okazuje sie ze nie jest tak, jak bysmy chcieli, aby bylo. Pytamy panią z okienka co z naszymi wnioskami, a ona uprzejmie odpowiada, ze gdzies tu lezą i ze nie zostaly jeszcze rozpatrzone. Proponuje byśmy sami wzieli papiery i sprobowali zobaczyc sie osobiscie z konsulem.
No cuz, jest tylko jedna droga...
Kozystajac z zamieszania wslizgujemy sie do pokoju gdzie tlum ludzi oczekuje na werdykt konsula. Na pytajace spojrzenie klucznika, usmiechamy sie do niego szeroko:-) 
Czekamy az cos sie wydarzy, nie wiedzac jeszcze cuż by to mialo byc. Wraz z nami do pomieszczenia wdarł sie niemiec - Stefan, podróżujący na rowerze przez euroazjatycki ląd. Zmierza do Australii, na tzw. work and travel. Popracuje tam troche, zarobi ile trzeba, a później hulaj dusza, jak świat ludzkiego umyslu szeroki:-). Wymieniamy ze Stefanem poglady na zastaną tu "indyjską" rzeczywistosc. Stefan próbuje ostro, z nastawieniem europejskim, nie popuszczajac tonu urzednikowi, ktory wlasnie pojawił sie na horyzoncie. Nie przynosi to jednak efektów. Proponuje wiec zmienic taktyke. Ze spokojem i uśmiechem pytam, czy moze nam owy jegomośc pomóc...niestety, on jest tylko od spraw studenckich. Po chwili klucznik przychodzi z pomocą, kierując nas do przyjemnego pomieszczenia z wygodnymi fotelami dla oczekujących. Czekamy jeszcze jakis czas (dlugi czas), po czym zostajemy zaproszeni na spotkanie z konsulem. Od razu widzimy, że jest bardzo zajety. Miedzy jednym, a drugim telefonem pyta na ile chcemy wizy. "Trzy miesiace"- odpowiadam bez wahania, po chwili zagryzając swój język. Kalkuluje szybko w glowie - 3 miesiace nie wystarczą. Pytam go więc, czy moze napisac 6... Rozmawiajac wciąż przez telefon, zmienia cyferke od ręki. Wow, jak gładko poszlo.
Wychodząc z ambasady, dowiadujemy sie, ze to nie koniec. Musimy zlożyc papiery w biurze posrednictwa, innego wyjscia nie ma. Idziemy wiec do budynku oddalonego 5min. na piechotke. I tam...no cuż. Mily pan informuje nas, że wizy mozemy dostac dopiero za tydzień. "Ale jak to? Nam sie przecież konczy wiza irańska za 5 dni!". Przekonujemy go, zeby przyspieszyl procedure. Prosi bysmy przyszli po trzech dniach.
Wraz z Niemcem Stefanem piknikujemy jeszcze w pobliskim, dobrze nam znanym parku. Wieczorkiem wracamy do domu Hosejna, przygotowujac sily na starcie z pakistanskimi urzednikami. Postanawiamy sie przespacerowac. Bladzac kretymi uliczkami Teheranu, nagle "wydaża się"! Spotykamy jednego z pracownikow ambasady pakistańskiej. Zaprasza nas do siebie. Rozmawiamy o Pakistanie, o jego życiu, również o naszym problemie... Daje nam numer do konsula, mówiac byśmy zadzwonili jutro rano.
Przed wyjściem chcemy mu ofiarowac zakupiony w Esfachanie drobny prezet, on jednak odmawia przyjęcia mowiac, że damy mu go nastepnym razem, kiedy go odwiedzimy - nastepnego razu jednak nie bylo...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz