.:drzewo magicznie wyrastające z serca stupy:. |
Nourbulingka wciąga tak bardzo, że trudno z niej wyjechać. Gdy w końcu się zbieramy dobiega godz.15. na szczęmscie udaje nam się złapać lokalny autobus, jak zwykle zaladowany do granic mozliwości. Chcieilbysmy dojechać dzisiaj do klasztoru Sherabling, w którym od jurea trwa wielkie święto celebrowane tańcem mnichów – tzw. Lama Dance. Jest to szczególny rodzaj tańca wykonywany raz do roku przez dwa dni. Mamy więc wielkie szczęście, że akurat jestesmy w okolicy i możemy się tam wybrać, jednak dojazd do Sherabling nie jest taki prosty, zwłaszcza po zmroku, gdyz nie kursują tam żadne autobusy, a klasztor znajduje się na górze, gęsto otoczony przez las.. postanawiamy więc zatrzymać się w tybetańskiej kolonii – Tashi Jong, o której istnieniu dowiedzieliśmy się właśnie przed chwilą, w autobusie. Jako, że znajduje się dokładnie w polowie drogi do Sherabling, kolonia wydaje się idealną opcją na dzisiejszą noc (wciąż nie mamy odwagi rozbijać namiotu w sąsiedztwie indyjskich wiosek). Kiedy wysiadamy z autobusu we wskazanym nam miejscu na moście jest już ciemno. Zaczynamy powoli iść w wyznaczonym kierunku, gdy nagle zatrzymuje się dżip z dwiema tybetańskimi kobietami zapraszającymi do środka – słusznie domyślają się dokąd zmierzamy. Tashi Jong jest kolonią mieszkalną znajdującą się poza terytoriami wszelkich miejscowości indyjskich. Jest mikroswiatem sama w sobie, zamieszkała w 99% przez Tybetańczyków, z własnymi sklepikami, szpitalem, szkołą, restauracyjką i oczywiście klasztorem ze świątynią i kilkoma stupami. Klasztor zaskakuje nas swoim rozmiarem, mieszka w nim kilkuset mnichów od najmłodszego wieku zaczynając. Znajdujemy więc zaciszną trawkę przy jednym z dormitoriów i rozbijamy namiot.
Następnego dnia o świcie budzą nas gongi zapowiadające poranną pudżę (rytuał). Razem z mnichamy pospiesznie zbieramy się do wyjścia, kiedy nagle podchodzi jeden z nich i wręcza nam garść paczuszek z ciasteczkami. Cóż za kolekcja!
.:poranek w świątyni:. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz