sobota, 14 kwietnia 2012

04.12.2011 kolonia tybetańska – Taschi Jong

.:drzewo magicznie wyrastające z serca stupy:.
Nourbulingka wciąga tak bardzo, że trudno z niej wyjechać. Gdy w końcu się zbieramy dobiega godz.15. na szczęmscie udaje nam się złapać lokalny autobus, jak zwykle zaladowany do granic mozliwości. Chcieilbysmy dojechać dzisiaj do klasztoru Sherabling, w którym od jurea trwa wielkie święto celebrowane tańcem mnichów – tzw. Lama Dance. Jest to szczególny rodzaj tańca wykonywany raz do roku przez dwa dni. Mamy więc wielkie szczęście, że akurat jestesmy w okolicy i możemy się tam wybrać, jednak dojazd do Sherabling nie jest taki prosty, zwłaszcza po zmroku, gdyz nie kursują tam żadne autobusy, a klasztor znajduje się na górze, gęsto otoczony przez las.. postanawiamy więc zatrzymać się w tybetańskiej kolonii – Tashi Jong, o której istnieniu dowiedzieliśmy się właśnie przed chwilą, w autobusie. Jako, że znajduje się dokładnie w polowie drogi do Sherabling, kolonia wydaje się idealną opcją na dzisiejszą noc (wciąż nie mamy odwagi rozbijać namiotu w sąsiedztwie indyjskich wiosek). Kiedy wysiadamy z autobusu we wskazanym nam miejscu na moście jest już ciemno. Zaczynamy powoli iść w wyznaczonym kierunku, gdy nagle zatrzymuje się dżip z dwiema tybetańskimi kobietami zapraszającymi do środka – słusznie domyślają się dokąd zmierzamy. Tashi Jong jest kolonią mieszkalną znajdującą się poza terytoriami wszelkich miejscowości indyjskich. Jest mikroswiatem sama w sobie, zamieszkała w 99% przez Tybetańczyków, z własnymi sklepikami, szpitalem, szkołą, restauracyjką i oczywiście klasztorem ze świątynią i kilkoma stupami. Klasztor zaskakuje nas swoim rozmiarem, mieszka w nim kilkuset mnichów od najmłodszego wieku zaczynając. Znajdujemy więc zaciszną trawkę przy jednym z dormitoriów i rozbijamy namiot.

Następnego dnia o świcie budzą nas gongi zapowiadające poranną pudżę (rytuał). Razem z mnichamy pospiesznie zbieramy się do wyjścia, kiedy nagle podchodzi jeden z nich i wręcza nam garść paczuszek z ciasteczkami. Cóż za kolekcja!

.:poranek w świątyni:.
Wchodzimy do świątyni, wszyscy mnisi są już na miejscach, mantrują siedząc na materacach położonych wprost na podłodze. Mantra przerywana jest posiłkiem na który składa się miseczka tsompy (czyli drobne zmielona tybetańska odmiana żyta) zalewana gorącą wodą. Obserwuję zgromadzonych w świątyni mnichów i dziwi mnie ta wielka grupa złożona właściwie wyłącznie z nastolatków i dzieci, pośrod nich przechadza się nauczyciel – przysadzisty mnich o surowym spojrzeniu widzacym wszystko i wszystkich, nie szczędzący uwag i nagany swoim uczniom. Panuje tu zupełnie inna atmosfera niż w McLoad Ganj, gdzie mnichów była garstka i każdy kontrolował się sam. Później zorientowałam się, że starsi mnisi mają osobną pudżę w innym budynku. Nie odwiedziliśmy ich jednak, gdyż nie chcą uronić z tańca lamów ani godzinki ruszamy w drogę. Do szosy podwozi nas młoda mniszka, która właśnie zajmuje się transportem mniszek przybywających autobusem z innego klasztoru do Tashi Jong na odbywające się tego dnia nauki.
.:jak dobrze wstać skoro świt:.

.:fasada świątyni:.

.:uwaga smoki na dachu!:.

.:młynki modlitewne:.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz