Wigilię postanowiliśmy spędzić
na plaży, nie dlatego, żeby takie było akurat nasze marzenie, po prostu tak
wyszło. Nasi gospodarze na Goa pochodza z Rosji, ich rodziny nie były wyznania
katolickiego, więc nie celebrują świąt Bożego Narodzenia poza tym Olek wyrusza
w dawno zaplanowaną podróż. I na nas więc pora. Po długiej i skomplikowanej
drodze, w której skład wchodził dojazd autobusem do najbliższej stacji
kolejowej, aby dowiedzieć się, że pociągu jednak stąd nie ma, stop i kolejny
autobus do innej stacji i opóźniony o godzinę pociąg. Dotarliśmy w końcu do
najbardziej turystycznego miasta Goa – Mandgaon. Miasto zaskoczyło bas wszechobecnymi dekoracjami świątecznymi i przechadzającym się po dworcu św. Mikołajem ;) Jednak nie ono bylo naszym
celem tylko pobliska plaża, która miała udzielić nam schronienia na dzisiejszą noc. Wszystko po to aby o świcie wrócić do Madgaon i wsiąść w pociąg do historycznego
i świętego miasta Hampi.
.:Mikołaj na dworcu:. |
.:dzisiaj w Betlejem:. |
Po wylądowaniu na plaży okazało
się, że ceny za nocleg lub nawet rozbicie namiotu są tak wywindowane, że
postanawiamy przespać się wprost na piaskach. Pierwszym co robimy jest
jednak kąpiel w ciepłej wodzie morza i relaks po całym dniu drogi w piekącym słońcu. Rozkoszujemy się wodą i świąteczną atmosferą panującą na
plaży, bo wszystkie goszczące na niej bary przygotowują się do celebracji na
indyjski sposób – czyli do wielkiej imprezy. Jednak taka szczególna noc nie
może obejść się bez cudu ;) i tak oto niespodziewanie na naszej drodze staje Mikołaj
we własnej osobie – mimo iż bez brody i czerwonego stroju opasającego wielki
brzuch ;) spotkany przez nas Nicolas oferuje leżaki na noc i zaplecze swojego baru
na przechowanie bagażu oraz zaprasza na nocne ogladanie teledysków
wyświetlanych na wielkim ekranie.
Jak to miło, bez plecaków
jesteśmy swobodniejsi i możemy przejść się do miasta zobaczyć jak tutejszy
kościół i jego wierni świętują Boże Narodzenie. Przed wyjściem do kościoła spożywamy
jeszcze tylko wigilijną kolację w wersji tropikalnej czyli owoce! Mniam! A po
drodze jeszcze zupka dyniowa i wyśmienity koncercik w przyjemniutkiej
kawiarence.
.:wigilijna kolacja:. |
Kiedy doszliśmy w końcu pod
kościół zadziwił nas tłum wiernych wylewających się z pękającego w szwach
budynku, kłębiących się przed wejściem i gdzie popadnie. Szczególnie zaszokował nas jednak wygląd tych ludzi tak bardzo odbiegający od codzienności. Nienagannie wyprasowane
garnitury, suknie, dostojna postawa, dłonie splecione w wyrazie skupienia i
modlitwy... przez chwile nie byłam pewna czy nadal jesteśmy w Indiach... msza z
zewnątrz zdawala sie niczym nie różnić od tych w Polsce, więc nie zabawiliśmy
tam za długo, za to postanowiliśmy wstąpić w miejsce, które przypominało coś na kształt internatu
przyparafialnego i sprawdzić cóż to za śpiewy się z niego wydobywają. Olbrzymie
było nasze zdziwienie, kiedy okazało się, że trwa tam własnie teatrzyk
wystawiany przez dorosłych ludzi (jakość przedstawienia szkolnego), którzy
odgrywali cały żywot Chrystusa, ze szczególnym uwzględnieniem ukrzyżowania i śmierci Jezusa na krzyżu, ktora dodatkowo została zilustrowana najbardziej
krwawymi scenami z filmu Gibsona pt.:„Pasja”. Po zakończeniu występu i
projekcji zebrani wstali i z uniesionymi w górę rękami przyrzekali nie zdradzić w swoim życiu Chrystusa... cóż jedyna myśl jaka nam się w tym miejscu narzucała
to, że tak własnie wygląda efekt kolonizowania i przeszczepiania wierzeń religijnych...
Wigilijna impreza trwała całą noc dudniąc w rytmach disco z głośników wysilających się do granic swych możliwości aby porwać do tańca zgromadzonych gości...
.:pierwsza gwiazdka:.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz