sobota, 21 kwietnia 2012

24.12.2011 Święta święta



Wigilię postanowiliśmy spędzić na plaży, nie dlatego, żeby takie było akurat nasze marzenie, po prostu tak wyszło. Nasi gospodarze na Goa pochodza z Rosji, ich rodziny nie były wyznania katolickiego, więc nie celebrują świąt Bożego Narodzenia poza tym Olek wyrusza w dawno zaplanowaną podróż. I na nas więc pora. Po długiej i skomplikowanej drodze, w której skład wchodził dojazd autobusem do najbliższej stacji kolejowej, aby dowiedzieć się, że pociągu jednak stąd nie ma, stop i kolejny autobus do innej stacji i opóźniony o godzinę pociąg. Dotarliśmy w końcu do najbardziej turystycznego miasta Goa – Mandgaon. Miasto zaskoczyło bas wszechobecnymi dekoracjami świątecznymi i przechadzającym się po dworcu św. Mikołajem ;) Jednak nie ono bylo naszym celem tylko pobliska plaża, która miała udzielić nam schronienia na dzisiejszą noc. Wszystko po to aby o świcie wrócić do Madgaon i wsiąść w pociąg do historycznego i świętego miasta Hampi.

.:Mikołaj na dworcu:.
.:dzisiaj w Betlejem:.
Po wylądowaniu na plaży okazało się, że ceny za nocleg lub nawet rozbicie namiotu są tak wywindowane, że postanawiamy przespać się wprost na piaskach. Pierwszym co robimy jest jednak kąpiel w ciepłej wodzie morza i relaks po całym dniu drogi w piekącym słońcu. Rozkoszujemy się wodą i świąteczną atmosferą panującą na plaży, bo wszystkie goszczące na niej bary przygotowują się do celebracji na indyjski sposób – czyli do wielkiej imprezy. Jednak taka szczególna noc nie może obejść się bez cudu ;) i tak oto niespodziewanie na naszej drodze staje Mikołaj we własnej osobie – mimo iż bez brody i czerwonego stroju opasającego wielki brzuch ;) spotkany przez nas Nicolas oferuje leżaki na noc i zaplecze swojego baru na przechowanie bagażu oraz zaprasza na nocne ogladanie teledysków wyświetlanych na wielkim ekranie.
Jak to miło, bez plecaków jesteśmy swobodniejsi i możemy przejść się do miasta zobaczyć jak tutejszy kościół i jego wierni świętują Boże Narodzenie. Przed wyjściem do kościoła spożywamy jeszcze tylko wigilijną kolację w wersji tropikalnej czyli owoce! Mniam! A po drodze jeszcze zupka dyniowa i wyśmienity koncercik w przyjemniutkiej kawiarence.

.:wigilijna kolacja:.
Kiedy doszliśmy w końcu pod kościół zadziwił nas tłum wiernych wylewających się z pękającego w szwach budynku, kłębiących się przed wejściem i gdzie popadnie. Szczególnie zaszokował nas jednak wygląd tych ludzi tak bardzo odbiegający od codzienności. Nienagannie wyprasowane garnitury, suknie, dostojna postawa, dłonie splecione w wyrazie skupienia i modlitwy... przez chwile nie byłam pewna czy nadal jesteśmy w Indiach... msza z zewnątrz zdawala sie niczym nie różnić od tych w Polsce, więc nie zabawiliśmy tam za długo, za to postanowiliśmy wstąpić w miejsce, które przypominało coś na kształt internatu przyparafialnego i sprawdzić cóż to za śpiewy się z niego wydobywają. Olbrzymie było nasze zdziwienie, kiedy okazało się, że trwa tam własnie teatrzyk wystawiany przez dorosłych ludzi (jakość przedstawienia szkolnego), którzy odgrywali cały żywot Chrystusa, ze szczególnym uwzględnieniem ukrzyżowania i śmierci Jezusa na krzyżu, ktora dodatkowo została zilustrowana najbardziej krwawymi scenami z filmu Gibsona pt.:„Pasja”. Po zakończeniu występu i projekcji zebrani wstali i z uniesionymi w górę rękami przyrzekali nie zdradzić w swoim życiu Chrystusa... cóż jedyna myśl jaka nam się w tym miejscu narzucała to, że tak własnie wygląda efekt kolonizowania i przeszczepiania wierzeń religijnych...
Wigilijna impreza trwała całą noc dudniąc w rytmach disco z głośników wysilających się do granic swych możliwości aby porwać do tańca zgromadzonych gości...


.:pierwsza gwiazdka:.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz