sobota, 28 kwietnia 2012

30.12 - 13.01. Gokarna beach



Dojeżdżamy do Gokarna Road. Z dworca kolejowego do miasteczka jeszcze 15 kilometrów, do plaży może 17...
Wsiadamy do autobusu, który po 20 min. dowozi nas do samego serca pielgrzymkowej mieściny.
Gokarna to przytulne, małe, brahmińskie miasteczko, z wieloma świątyniami i specyficzną, kojącą atmosferą. W jego sercu leży ghat - coś jakby jeziorko, którego święte wody obmywają lokalnych grzeszników. Do tego celu służy również położone nad brzegiem morza boskie, przyświątynne źródło, oprócz oczyszczenia, zapewniające również ludziom wodę pitną. 
Gokarna to także ulubione miejsce młodych, wyzwolonych, „poszukujących” hipi - turystów. Piękne plaże, urokliwe, małe miasteczko i tanie życie sprawiają, że niektórzy z nich zostają tutaj nawet kilka miesięcy, aż do pory monsunowej.
Idziemy na pieszko, by sięgnąć długo wyczekiwanej rozkoszy. Na plaży wita nas magiczna atmosfera - zachód słońca i ludzie: medytujący, muzykujący, ćwiczący, żąglujący, śmiejący się, rozmawiający... żyjący!
Jest tuż przed nowym rokiem. Wszystkie bungalowy zajęte. Postanawiamy więc rozbić namiot na plaży (jaki i kilka innych osób przybyłych przed nami).
Szybko oswajamy się z nowym miejscem, dającym nam przestrzeń i radość odpoczynku. Życie tutaj wydaje się być sielanką.

GOKARNA PROGRAM:
Poranna joga (kto lubi to tai – chi, lub inne ćwiczonka), bądź medytacja; później śniadanko i plażowanie, bądź spacer do miasteczka na drobne zakupy i internecik; plażowanie; zachód słońca – kontemplacja; wyborny posiłek w mieście, bądź na plaży; nocne muzykowanie przy ogniu; powrót do miejsc zakwaterowania...a to wszystko za cenę 25-ciu zł.dziennie.

.:joga na plaży:.
.śniadanko:.
.:święte wody ghatu:.                            
.:źródło Ram:.
Nowy rok powitaliśmy w rytmie bębnów, spontanicznej muzyki, tańca i ogólnej atmosferze plaży spowitej w radosnej celebracji.
Ale oprócz tego noworoczna noc obdarowała nas wspaniałym spotkaniem z dwójką Polaków: Rafałem i Adelą. Trzeba przyznać, że połączyło nas wspólne zamiłowanie do kulinariów i zdrowego trybu życia. Rafał i Adela mogli w Indiach wyjść na przeciw swoim zainteresowaniom, czyli indyjskiej medycynie ludowej tzw. Ayurvedzie.
Ayurveda (wiedza o życiu) siega swoimi korzeniami tysiecy lat i opiera się głównie na obrazie trzech ludzkich konstytusji tzw. dosh: Pity, Vaty i Kaphy, jak i pięciu elementów – żywiołów, które tworzą Wszystkość J. Medycyna indyjska zajmuje się leczeniem nie tylko ciała, ale również psychiki i ducha. Leczenie, to przede wszystkim odpowiednia dla danej konstytucji dieta, masaże, terapia oczyszczająca oraz ziołolecznictwo.
Na plaży odkrywamy ayurwedyjską restauracje, która staje się naszym głównym miejscem wieczornych posiłków.

.:wieczorne muzykowanie:.
.:noworoczna kolacja:.

RAJSKA PLAŻA

Gokarna rozciąga swoje piaszczyste ciało na przestrzeni ok.15 km. Podzielone na małe plaże, daje ukojenie i możliwość wyboru, każdemu, kto pragnie czegoś innego. I tak plaża Gokarna, położona jest tuż u podnóża miasteczka. Dalej za wzgórzem i świątynią Ram znajduje się plaża Kudli. Przechodząc przez las i kolejne wzniesienie dochodzi się do piasków Ohm, by tuż za ich granicami odkryć mały, przytulny zakątek, zwany Half Moon Beach (plaża półksiężycowa). Legenda głosi, że na samych krańcach gokarnowych terenów znajduje się Rajska Plaża. Postanowiliśmy więc wybrać się tam tuż przed nowym rokiem, by sparawdzić wiarygodność głoszonej legendy i zobaczyć, czy nie chcielibyśmy spędzić w jej objęciach Nowego Roku. Przedzierając się przez kolejne plaże ujrzeliśmy zmienny krajobraz kulturowy, uświadamiając sobie, że każdy z piaszczystych zakątków oferuje swym podopiecznym to, czego potrzebują. I tak np. Ohm była okupowana w głównej mierze przez Hindusów: piękne resorty, nieduża plaża porośnieta drzewkami dającymi kojący cień; Kudli ze swoimi tanimi bungalołami, dawała ukojenie głównie młodym ludziom, postrzeganym i określanym w świecie subkulturowym mianem Hipisów, bądź backpakers. Plaża półksiężycowa, to malutki, przytulny zakątek, na którym znajdzie spokój ten, kto go potrzebuje...
Przemierzając kolejne kilometry, pokonując kolejne wzniesienia, przedzierając się przez kolejne zarośla, naszym oczom ukazuje się w końcu ziemia obiecana. Jednym z powodów naszych odwiedzin na Paradise Beach, było mające się tu odbyć noworoczne Rainbow – spotkanie „hipisowskie”, które nierzadko oferuje przybyłym siostrom i braciom wspaniałą wibrację, uśmiech, muzykę, lekkość i przyzwolenie na bycie tym, kim się jest, bądź chce się być... Spoglądamy niepewnie na otaczający nas krajobraz. Brzeg piasków udekorowany jest kolorowymi namiotami, skrytymi nieco w cieniu porastających teren drzew. Kawałek dalej widać ruiny po zdemolowanych budynkach, które okupowane są przez zamieszkujących je ludzi. Gdzieś w oddali mienią się w słońcu kolorowe husty... Paradise był kiedyś prężnie prosperującym miejscem, z restauracjami i małymi domkami pod wynajem. Historia głosi, że towarzystwo okupujących plaże hipisów nie bardzo spodobało się władzom, które postanowiły zrównać ten grzeszny zakątek z ziemią. Teraz plaża jest zupełnie opustoszała, co jednak nie przeszkadza ludziom w zażywaniu ukojenia jaki daje im otaczająca cisz i spokój.
Dochodzimy do serca plaży. Niby ludzie są, nieby kolorowo, ale nie ma tej wibracji, tej energii...otwartości, która zazwyczaj towarzyszy spotkaniom Rainbow. Jesteśmy świadkami jakiegoś nieprzyjemnego konfliktu, po którym totalnie wibracja spada. Zażywamy kąpieli morskiej i słonecznej, po czym jednogłośnie stwierdzamy, że nie chcemy spędzać nowego roku w takim towarzystwie. Postanawiamy wrócić więc na Kudli, z nadzieją na szaleńczo – wyzwalającą noc noworoczną J
Raj jest przecież tam, gdzie chcemy, aby był...

.:raj ?:.
.:plaża Gokarna:. 
Zasiadając na skale w drodze powrotnej, delektując się zachodem słońca, nagle naszym oczom ukazała się gromadka delfinów J Wspaniałe stworzenia! I tak kolejne marzenie się spełniło...



O TYM JAK WYPIEKANO CHLEBA...

Podstawowym pożywieniem człowieka na całej szerokości globu ziemskiego, jest bez wątpienia chleb. Występuje on pod różną postacią, w zależności od klimatu, któremu dana kultura jest podpożądkowana. I tak w środkowej Europie, gdzie klimat jest chłodny, chleb wypiekany jest z mąki z pełnego przemiały, bądź to z pszennej z dodatkiem ziemniaków, bądź żytniej – na zakwasie. Taki chleb jest duży, napęczniały, pożywny i ciężki.
W Turcji i Iranie, chlebki są cienkie, pszenne, nierzadko okraszone sezamem i zazwyczaj wypiekane w glinianych, bądź metalowych piecach. Są one cieńkie, okrągłe, bądź podłużne i lekkie.
Indie mają swoje ciapaty, naan, oraz roti. Te pierwsze przygotowywane na metalowej patelni na ogniu, wyrabiane są z białej mąki tzw. aty, podobnie jak i Naan. Roti zazwyczaj wypiekane jest z mieszanej mąki i tak jak Naan powstaje na rozgrzanych ścianach glinianego, okrągłego pieca.
Azja Południowo-Wschodnia zawdzięcza swym kolonializatorom bagietki. Są one jednak dalekie smakiem od bagietek francuskich.
Ameryka Południowa wyrabia swoje kukurydziane placki, a afryka...tego jeszcze nie odkryłemJ
Chleb jest dla mnie czyms wyjątkowym. To czysta Alchemia. Z połączenia ziemi, ognia, wody i wiatru, powstaje z miłości pożywienie nie tyko dla ciała, ale i dla ducha. Energia, która tworzy ten pokarm, jest tą, która później obdarowuje jego konsumentów...

Będąc już jakiś czas w podróży zatęskniłem za „prawdziwym” chlebem...takim dużym, ciężkim i pożywnym. Ku mojemu zaskoczeniu nie byłem odosobniony w tym pragnieniu. Podzieliłem się moją ochotką z pewną Włoszką, która zapytała: „To czemu nie wypieczesz chleba sam?”. I to był impuls którego potrzebowałem!:-)
Faktycznie, mam tu przecież wszystko czego mi trzeba: mąka, woda, ususzony zakwas i piec pizzowy opalany drewnem, który nada chlebkowi wyjątkowego charakteru...
Wraz z Rafałem postanowiliśmy więc spróbować szczęścia i ożywić mój zakwas. Zajęło to troche czasu. Po trzech dniach zakwas był gotowy. Zarobiliśmy więc ciasta na chleb, poczekaliśmy aż wyrośnie, wypakowaliśmy nimo pożyczone od German Bakery blachy i wrzuciliśmy do rozgrzanego pieca...Teraz tylko czas.
Zazwyczaj chleb na zakwasie wypieka się ok. Godziny w temperaturze 200oC. Tknięty jednak impulsem, postanowiłem sprawdzić nasze nowe dziecię po niespełna 20min. Z wielkim zaskoczeniem wyjąłem kawał spalonego ciasta z pieca. No tak, temperatura pizzowego ognia niewątpliwie przekracza 200 stopni.
Podczas wspólnych wypieków przeżywamy wraz z Rafałem wspaniałą przygodę, ucząc się od siebie nawzajem. Następnego dnia powtórzyliśmy całą akcję...i dopiero za trzecim razem wyciągnięty z pieca chleb, był arcydziełem w całej swej okazałości. Piekny, wyrośnięty, lekko przyrumieniony, chrupiący, z lekką nutką posmaku opalanego drewna... Niebo w gębie. Rafał kupił specjalnie na tę okazję masło, które wraz ze świeżym pomidorem i odrobiną soli, tworzyło zabójczo wyśmienitą kompozycjęJ
Niestety nasza przygoda skończyła się równie szybko, jak się zaczęła. Hindusom nie spodobało sie, że używamy ich pieca tak bez żadnej zapłaty. Pewnie pomyśleli, że chcemy na naszym chlebie ubić interes życia. Nie mając własnych narzędzi,jak i własnego pieca, postanowiliśmy odpuścić sobie dalsze wypieki, z nadzieją że los znów obdarowuje nas idealnymi po temu okolicznościami.





VENDETTA

Budzę się rano cały rozpromieniony, jak słońce które wita nas co dzień na tej wspaniałej plaży. Postanawiam przespacerować się trochę po okolicy i znaleźć jakieś miejsce na słodkowodną kąpiel. W drodze powrotnej odnajduję prysznic. Zażywam rozkosznie orzeźwiającej kąpieli, gdy nagle...Aaaaaaa! Co się dzieje z moim ciałem! Oglądam je ze wszystkich stron, by odnaleźć przyczynę kłującego świądu, który ogarnia mnie od stóp, aż po klatkę piersiową. Wylewam na siebie kubły wody, by złagodzić odczuwające podrażnienia. Badawczo oglądam każdą cząstkę ciała i nic. Czy to jakieś mrówki, czy coś było w wodzie...skąd to kłucie. Spoglądam na ręcznik i nagle odkrywam przyczyne mojego cierpienia. Przyglądam się bliżej brudnawo-brązowej plamie, która go dekoruje. Setki, a może tysiące małych, drobnych, włoskowatych i bardzo kłujących kolców, objawia mi swoje istnienie. Wszystko staje się jasne. Wracam do namiotu. Opowiadam historię Ani. Oglądamy badawczo suszace się na sznurku ciuchy. Bingo! Połowa z nich obsypana jest tymi samymi, małymi włoskami, jakby częscią jakiejś rośliny. Wiemy co jest przyczyną. Przypomina mi się jak Olek opowiadał nam, że mieszkając w ich sąsiedztwie, jako ktoś obcy, przybywający z innego świata, z innej kultury, jako biały, generalnie nigdy nie miał żadnych z nimi kłopotów. Na moje zdziwienie odpowiedział: „Po prostu niegdy nie mieszam się w sprawy za którymi stoją pieniądze. Może to być drobna zapłata w sklepie, dług, cokolwiek...płacę ile mam płacić i nigdy nie wchodzę na ten bardzo grząski tutaj grunt.” Olek wyjaśnił nam, że również miedzy sobą Hindusi wchodzą w konflikty głównie z powodu kasy.
Czyli weszliśmy na wojenną ścieżkę.
Przed nowym rokiem plaża była wypełniona po brzegi. Wszystkie bungalowy pozajmowane, hoteli na tej plaży niewiele, a jak już były to też pozajmowane. Rozbiliśmy więc namiot, tyleże pod nosem hinduskiego biznesu i to wogóle się do niego nie dokładając. Idąc pod prąd, mocno się nim sparzyliśmy. Hindusi w odwecie, pod osłoną nocy, nasmarowali nasze ubrania częścią jakiejś kłującej rośliny. Włoski były na tyle drobne i było ich na tyle dużo, że część szmatek postanowiliśmy poprosu porzucić...
Bolesne doświadczenie. Cień tego wydarzenia towarzyszył nam jeszcze jakiś czas, kiedy to od czasu do czasu odczuwaliśmy podrażnienia naszych wrażliwych na ukłucia ciał.
Próbowaliśmy wyjaśnić sprawę z Hindusami pytając dla pewności, czy nie ma problemu, że rozbiliśmy się na plaży niedaleko ich szałasów. Powiedzieli, że nie, choć ich oczy mówiły coś zupełnie innego...

MISTYCZNE SPOTKANIA

Nierzadko na plaży budziło nas towarzystwo krów. Bawoły były wszędzie. Spacerowały sobie w najlepsze po piaszczystym terenie z nadzieją na znalezienie przyjaciela. Przymilały się, przysuwały, podlizywały, łasiły... byle tylko uczknąć kawałka jadła, a może również odrobiny pieszczot?
Wracamy do namiotu, a tam ściana boczna staranowana; wychylamy głowę o poranku, a tam krowia morda wita nas na dzień dobry; zasiadamy do śniadania, a przed nami wielkie, ciemne cielska dekorujące krajobraz, zażywając porannej kąpieli w pobliskiej sadzawce; idziemy spać, a tu w ciemnościach odkrywamy coś ciepłego i mięciutkiego na naszych stopachJ Bawoły są częścią gokarnowego krajobrazu. Wtapiają się w przestrzeń błękitnego horyzontu, jakby pokazując wszystkim, że one tu były jeszcze długo przed turystami. Wałęsają się od ciała do ciała; od restauracji do restauracji; od jednego krańca plaży do drugiego... Są święte, ale czy spotkanie z nimi jest  mistycznym przeżyciem? Pozostawiam to pytanie w przestrzeni otaczającej nas nieskończoności..:)

.:niezłe bydło:.       
.:święta krowa:.

ROZSTANIE
Przyszedł czas na rozstanie. Na Gokarnie chcieliśmy zostać 5 dni, zostaliśmy dwa tygodnie. To miejsce wciąga, w jakiś magiczny sposób zatrzymuje ludzi przy sobie. Znajomy nawet śmieł się, że to pewnie Brahmini robią jakieś swoje czary - mary...
Podejmujemy decyzję i to chyba pozwala nam na opuszczenie tego miejsca. Wraz z Rafałem i Adelą postanawiamy wybrać się na południe do Kerali. Tam chcemy doświadczyć ludowego, tradycyjnego rytuału, „teatralnego spektaklu”, o którym wiele słyszeliśmy od Olka. Kerala to również stolica Ayurwedy – więc nięwątpliwie coś dla naszych przyjaciół. Oboje z Rafałem marzymy również o przyprawach...kardamon, kolendra, asafetida, cynamon, goździki, wanilia...a to wszystko w zupełnie niepowtarzalnej jakościJ Wiemy również od Olka, że Kerala to Thali – wspaniałe danie złożone z wilu przystawek, podawane na liściu bananowca. No i jeszcze słonie, których ujżenie jest moim skrytym marzeniem...
A więc w drogę!

.:niezawodna stara szkoła:.
.:targ:.

.:pani z rybą:.

.:wieczorne modły:.
.:mieszkańcy świątyni:.
.:ulice Gokarny:.
                         

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz