czwartek, 3 maja 2012

14.01.2012 Kokosy na Kerali



Kerala. Kraina kokosem i bananami opływająca.
Ta część Indii niewątpliwie różni się od pozostałych. Pierwsze, co rzuca nam sie w oczy, jeszcze zanim tu dojechaliśmy, to otwartość i inteligencja, keralczyków, którą chyba nie mogą poszczycić się ci, których spotykaliśmy do tej pory. Podczas naszej podróży na Keralę, nawiązaliśmy wiele nietuzinkowych rozmów w pociągu: o filozofii, polityce, religii, sytuacji w kraju i na świecie, kulturze...Takie rozmowy nie zdarzały nam się za często w tym kraju. Większość naszych interlokutorów nie wiedziała, gdzie leży Polska i że taki kraj wogóle istniej, a tu zagajony przypadkiem keralczyk dopytuje się szczegółów o panu Wałęsie i komuniźmie w Polsce. Być może było to spowodowane tym, że Kerala to komunistyczna kraina. Wszędzie można dostrzec czerwone flagi z jednoznacznym symbolem sierpa i młota w kolorze złota. Śmiejemy się do siebie, że dla tych mniej zorientowanych, Indie mogą jawić się jako kraina z pod znaku cienia: na każdym kroku  swastyka albo sierp i młotJ
Kerala, jak i sąsiadujące z nia stany: Karnataka i Tamil Nadu, mają soje tradycyjne stroje tzw. lungi, bądź doti. Nie jest to niczym innym, jak kawałkiem długiej chusty oplatającej biodra mężczyzn. Dla spoglądającego z boku obcokrajowcy, może to wyglądać na wizytówkę panoszącej się w tej części świata biedy, jednak przy 30 – 40stopniowych upałach, nie ma lepszego okrycia jak właśnie lungi! A co do biedy, to nic bardziej mylnego. W zależności od statusu materialnego, czy pochodzenia kastowego, chusta taka odznacza się odpowiednią kolorystyką i materiałem, z którego jest wykonana. Takie 2 do 4 –ech metrów materiału, mogą kosztować nawet do 300 zł (ze złotym wykończeniem).
Na Kerali doti są zazwyczaj koloru białego, bądź kremowego z różnymi zdobieniami dekorującymi dolną część chusty i zakładane na specjalne okazje: śluby, ceremonie religijne, specjalne okazje rodzinne, etc. Lungi natomiast, to bardziej pospolity strój. Upstrzone różnymi kolorami, zdaje się być idealnym okryciem na codzienną, zakurzoną rzeczywistość.
Wjeżdżając do tego stanu widzimy także na każdym kroku widniejące na tle błękitnego nieba krzyże. Kerala to chrześcijaństwo, które (jak głosi historia) zostało zaszczepione tej ziemi przez jednego z chrystusowych apostołów – św. Tomasza. Kościół jest o tyle ważnym elementem w tej części Indii, iż zapewnia darmową edukację swoim owieczkom. To dzięki kościołowi większość dzieciaków rozwija swoje możliwości intelektualne, co jest nieżadko jednoznaczne z wydostaniem się z odmętów porażającej w Indiach biedy.
Inną istotną cechą Kerali jest jej bogactwo. Dzięki pieniądzom stan ten ma znaczący wpływ na rządy kraju. Ponadto, dobrobyt umożliwia edukację na wyższych szczeblach, a to z kolei m.in.stanowiska...To także komfort życia, a tym samym większy spokój psychiczny. Dzięki temu spotkanie z tymi ludźmi nie jest udrękom, czy vice versa - walką. Jest tym, czym powinno być: serdeczną wymianą.
Keralczycy zawdzięczają swój status materialny Arabii. Ponad połowa z nich pracuje w Dubaju. Wygląda to trochę tak, jak emigracja Polaków na Wyspy Brytyjskie...Żona z dzieckiem (dziećmi) zazwyczaj zostają w domu, a mąż w poszukiwaniu dobrobytu udaje się na wygnanie. Po powrocie już jest innym człowiekiem.: innaczej się ubiera, riksze zamienia na prywatny samochód i to on teraz daje napiwki.
Posiedzi dwa tygodnie, może miesiąc i znów udaje się na obczyznę. Relacje rodzinne się rozluźniają, choć więź przez względy kulturowe nadal trzyma rodzinę w ryzach. Niektórzy po jakimś czasie zabierają najbliższych ze sobą. Żona dorywczo gdzieś sprząta, a dzieci borykają się z oddmiennością kulturową, którą są naznaczeni. Tworzą się indyjskie enklawy, których zadaniem jest ocalić Keralę od zapomnienia.
Kerala to także kokosy...kokosy, które są wszedzie i które są rdzeniem każdego posiłku w tej części Indii. Nam akurat to bardzo pasuje. Z rozkoszą kosztujemy tutejszych, pikantno – slodkawych potraw. Tu rosną także orzechy nerkowca, niezliczona ilość odmian bananów (wraz z Aną naliczyliśmy ok. 10-ciu, a to i tak jeszcze nie wszystko), które różnią się wyglądem, smakiem, wielkością i przeznaczeniemJ To również przyprawy (główne miasto portowe – Kochi, z którego wypływają statki na zachód znajduje się właśnie w Kerali) i słonie...Te dwa ostatnie elementy są naszym celem podróżowania po południowych ziemiach kraju.

.:rewolucyjna Kerala:.


.:Dosa - przysmak z Kerali:.
Pierwszy przystanek to Thalassery - mała mieścina położona nidaleko granicy ze stanem Karnataka. Na dworcu powinien nas oczekiwać nasz gospodarz z couchsurfing. Nie bardzo przez telefon mogliśmy sie dogadać. Wspominał coś o jakimś weselu, że bardzo zajęty, ale żebyśmy przyjeżdżali.
Na peronie wita nas jego kuzyn. Ubrany w garnitur zupełnie nie przypomina hindusa z uśmiechem na twarzy oznajmia nam, że jedziemy na wesele. „Co?! Wesele?! Ale my przecież tacy nie ubrani, nie umyci...”
Po 10 min. jesteśmy już na sali wypełnionej członkami rodziny Dhyana. Okazuje się, że wesele o którym mówił, to celebracja za mąż pójścia jego córki. Co za niespodzianka! Przyłączamy się więc do orszaku składającego życzenia młodej parze (szczególnie szczęśliwej, bo ich małżeństwo wynikło z miłości, a nie przez aranżację  rodziców). 


.:para młoda:.
.:goście specjalni:.
Cała impreza trwa zwyczajowo cztery dni. My trafiliśmy już na ostatki. Dzisiaj nie ma żadnej zabawy, tylko oficjalne składanie życzeń, po których wszyscy zaproszeni są na posiłek. Wchodzimy na stołówkę, gdzie ustawione w rzędach stoły oczekują swoich gości. Na każdym ułożone są liście bananowca. Młodzi „kelnerzy” roznoszą jadło we wiaderkach, każdemu nakładając po małej porcji na eco-talerzu Wszystkiego jest może 5 dań + kopa ryżu, dwa rodzaje pikli i oczywiście deser. Przyglądamy się tej apetycznej mozaice nie bardzo wiedząc od czego zacząć. „Moze od sztućców?” – wpada myśl do głowy. Rozglądam się dookoła – przecież to Indie. Cała radość jedzenie odbywa się przy pomocy dłoni, nie palcy, dłoni! Goście zajadają się królewskim Thali zanurzając swoje dłonie w tej wybornej uczcie. Przyłączamy się do towarzystwa. Nagle podchodzi młody kelner i pytającym wzrokiem wskazuje na swój garnek , w którym znajduje się mokra, biała ciecz. „No tak, ale do czego to nalać?”. Patrze z pożądaniem na jego ofertę i w bezradnym odruchu wyciągam uformowaną w miseczkę dłoń. Wychlipując z radością sambar, wyciągam dłoń po dokładkę...
Cała uczta kończy sie obowiązkowym myciem rąk.


.:Thali:.
.:palce lizać:.
Odrobina siesty i pod wieczór Dhyan wiezie nas do swojego domu. 
Rozgaszczamy sie w przytulnej, starej chatce jego mamy, zatapiając zmysły w otaczającym nas krajobrazie ciszy...





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz