środa, 18 kwietnia 2012

7-11.12.2011 Święte jezioro Rewalsar



Opuszczamy klasztor Sherabling. Podążając ścieżką buddyjskich mnichów postanawiamy odwiedzić jedno z ważniejszych miejsc pielgrzymkowych – jezioro Rewalsar. Legenda głosi, że Król Mandi, powodowany plotkami głoszącymi jakoby Guru Rinpoche (znany również jako Padmasambhava)nauczał jego córkę zakazanej wówczas Dharmy, spalił żywcem wcielenie samego Buddy, który odrodził się w ogniu jako szesnastoletni chłopiec siedzący na kwiecie lotosu. W miejscu jego spalenia pojawiło się jezioro, król przyjął nauki Dharmy jako obowiązującą doktrynę, a Guru wraz z córką króla żyli długo i szczęśliwie oświeceni.

.:Guru Padmasambawa:.
Jedziemy trzesącym na wszystkie strony autobusem, w sąsiedztwie dwóch ladakijczyków. Wpatruję się z zachwytem w ich twarze, na których maluje się mądrość wszechświata...
.:znajomi z autobusu:.


Dojeżdzamy na miejsce. Złaknieni widoku jeziora w malowniczym otoczeniu górzystego krajobrazu, ruszamy na konfrontację naszych wyobrażeń. Po niespełna chwili następuje ona w całym swoim wymaiarzeJ Nasze wyobrażenia pękają jak mydlana bańka, roztrzaskując sie o taflę „górskiego jeziora”.  Okazuje się bowiem, że to, co miało być krystalicznym jeziorem w pięknym otoczeniu, jest zwyczajnym bajorem udekorowanym stertą śmieci porastających jego linię brzegową. Przyjmując zastany obraz ruszamy na poszukiwanie noclegu. I tym razem zatrzymujemy się w hoteliku położonym na terenie buddyjskiego klasztoru. Z okna rozpościera się widok na „jezioro” i ogromną statuę siedzącego mistrza Rinpoche Padmasambhava.

.:Jezioro Rewalsar:.
Rewalsar jest niezwykłym miejscem, odwierciedlającym w pewnym sensie charakter tego kraju. Oprócz śmieciowiska, jezioro jest również (a nawet przede wszystkim) miejscem spotkania trzech największych indyjskich religii: Hinduizmu, Buddyzmu i Sikhizmu. Reprezentujące ich świątynie, godnie zajmują swoje stanowiska wokół tafli wody, dając obraz relatywizmu religijnego, będąc tym samym pieczęcią wolności wyznaniowej, która panuje w tym kraju. Indie to zlepek wszystkich możliwych religi, jakie do tej pory moglem sobie wyobrazić: muzłumanie obok chrzescijan; hindusi obok krishnowcow, a ci buddystów; sikhtowie, dżiniści, animiści i niezliczona ilość sekt i ugrupowań religijnych, nie wspominając o samozwańczych mistrzach, guru i przewodnikach duchowych, głoszących własne doktryny, jako jedyną drogę do oświecenia... wszyscy trwają obok siebie, ramię w ramię podążając ścieżką wyznania, w pokoju, z szacunkiem i przestrzenią dla odmienności, inności... bez kłótni, bez obelg, bez religijnych wojen. Każdy ma prawo wyboru swojego Boga i może mieć pewność, że w tym kraju nie poniesie za to żadnej kary.
W Rewalsar odnajdujemy swój spokój, który lekko zakłócany obecnością hindusów, pozwala nam cieszyć się towarzystwem dominującego tu jednak buddyzmu. Oboje widzimy i czujemy, że hindusi są bardzo oddaleni od tybetańczyków. Mają inną wibrację, inne podejscie do życia, inny punkt odniesienia...to sprawia, że nie czujemy tu takiej przestrzeni jak do tej pory.
Delektujemy się rzeźkim powietrzem wymieszanym z zapachem tybetańskich kadzideł i udekorowanym flagami modlitewnymi. Niebawem opuścimy to miejsce, by przyłączyć się do dzieśięciodniowej medytacji - Vipassana.
Zapada zmrok. Po porcji wspaniałych momo, idziemy jeszcze do kafejki internetowej. Nagle Ana mówi mi, że ma dreszcze, oblewa ją zimny pot i chyba ma gorączkę. Wracamy więc do pokoju. Ani kładzie sie do łóżka. Przygotowuję herbate imbirową w czasie, gdy ona sprawdza temperature: 39oC! Całą noc próbujemy zbić nieco gorączke jednak bezskutecznie. Jej poziom wraz z bulami brzucha, wymiotami i biegunką utrzymuje się aż do następnego dnia. Rano idę po lekarza. Oboje chcemy uniknąć konwencjonalnej medycyny. Szukam więc pomocy u mnichów. Nikt nie jest w stanie mi pomoc... Końcem końców, trafiam do Hindusa. Prowadzę go do naszego pokoju. Lekarz przeprowadza rutynowe badanie: osłuchuje, sprawdza puls, bada podbrzusze i okolice żołądka. Proponuje paracetamol na zbicie gorączki i cos na żołądek. Bierzemy tylko paracetamol. Oboje wiemy, że przyczyna leży w trawieniu. Jeszcze przed wyjazdem z Polski, Ana cierpiała na te dolegliwości. Dziękujemy mu za pomoc. Wierząc w obecność jakiegoś tybetańskiego znachora, wyruszam na jego poszukiwanie. W końcu go odnajduję. Starszy ladakhijczyk siedzi przed świątynią na małym stołeczku, oferując swym podopiecznym magiczne proszki na różne dolegliwości. Dzięki pomocy tłumacza, wyjaśniam mu o co chodzi. Znahor sprawdza dokładnie puls Any. Ta stara i mądra sztuka medyczna (sięgająca korzeniami medycyny chińskiej) opiera się głównie na informacjach wyczytanych z pulsu. Ladakhijczyk wyjaśnia, że problem leży w układzie pokarmowym. Nakazuje dietę: nie jeść smażonego i pikantnego. Ciepłe, lekkie posiłki. Do tego odsypuje ze swych skórzanych woreczków po porcji magicznego proszku na każdą porę dnia i prosi, by przyjść jak się skończą... No to nici z VipasanyL Oboje zastanawiamy się dlaczego właśnie teraz, dlaczego wydarzyło się to tuż przed medytacją. Może jakieś ukryte lęki, może brak klarowności podjętej decyzji, może brak gotowości?

.:pan Znachor:.
.:jego magiczne proszki:.

.:i badanie w "gabinecie":.
Wieści szybko się rozchodzą. Odprowadzając znahora spotykam starszą kobietę z Holandii, która okazuje się być lekarzem tybetańskim. Proponuje mi również swoją pomoc, mówiąc, że pewnie nie odkryje niczego nowego, czego nie odkrył nasz Ladakhijczyk, ale może nam to wszystko przełożyć na nasz „zachodni” język. Niesamowite jak Wszechświat opiekuje się swoimi DziećmiJ
Kobieta również dokładnie bada puls. Mówi, że każdy organ ma swoje miejsce i energetykę pulsu.

W Rewalsar zostajemy jeszcze 4 dni, by Ani mogla nabrać sił do dalszej drogi. W tym czasie wybieramy się do jaskiń położonych wysoko na szczycie wzgórz, gdzie żyją mnisi (zarówno kobiety, jak i mężczyźni),którzy oddali całe swoje swoje życie pod jażmo medytacji. 
.:wśród jaskiń medytacyjnych:.

.:i widok na okolicę:. 
.:mieszkaniec jaskini:.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz