Pociągiem dojeżdżamy do małej mieściny na północ od Kannur. Tam kawałeczek autobusem i... przechodzimy przez kolorową bramę udekorowaną podobiznami bogów i bóstw. Wkraczamy na teren świątynny. Tu witają nas miejscowi z szerokimi uśmiechami na twarzach, na których maluje się również niepewność i zaskoczenie. Zgadujemy, że nie często odwiedzają ich biali ludzie w tych stronach. Po krótkiej rozmowie, otoczeni opieką explorujemy otoczenie. Trwają przygotowania posiłku. Gospodarze spodziewają się setek ludzi - po tym odgadujemy, że to naprawdę ważne wydarzenie. Najbliższa doba należeć będzie do Theyyam...
.:kuchnia polowa:. |
THEYYAM...
...jest hinduskim rytuałem ofiarnym z północnych Malabarów - na Kerali, w Indiach, dominującym w okolicy Kasargod i Kannur, praktykowanym przez rdzenne społeczności od niepamiętnych czasów.
Odrobina historii do której udało nam się sięgnąć mówi, iż Theyyam powstał zgodnie z wolą legendarnego Keralolpathi jako jeden z licznych festiwali, tzw. Theyyattam.
Znawcy twierdzą, iż bez wątpienia wielka część Theyyam jest antyczna i zawiera cechy, które pochodzą z najwcześniejszych okresów Neolitu. Ale, co najistotniejsze - jest wciąż żywym kultem z kiltutysięczną tradycją, rytuałami i zwyczajami, obejmyjącym prawie wszystkie kasty i rodzaje hinduizmu w tym regionie. Aktorzy Theyyam należą do niższych kast i odgrywają istotną rolę w rytuale. Jest to unikatowe, ponieważ tylko na Kerali członkowie wyższej kasty braminów dzielą się swą ważną rolą z członkami kasty niższej.
Nazwa Theyyam pochodzi od Devam czy Bóg. Nie jest to bez znaczenia, bo mieszkańcy tego regionu faktycznie postrzegają przedstawiających Theyyam jako bogów i zabiegają o ich błogosławieństwa.
Ta forma ofiarowania często zawiera składanie ofiar z mięsa, alkoholu i plonów dla Bhagawathi, Sziwy i Wisznu.
Rytuał odgrywany jest przed wioskowymi świątyniami zwanymi Kavu, w czasie od połowy października do połowy maja.
.:przed Kavu:. |
Przed artystami Theyyam stawiane są wysokie wymagania: muszą oni wiedzieć jak wykonać fryzurę i kostium dla każdego bóstwa, jak nakładać makijaż na twarz i ciało we wszystkich stylach, jak śpiewać, grać na bębnach oraz znać historie, pieśni i charakter każdego bóstwa. Niektórzy z nich przed przystąpieniem do rytuału,
poddani są ścisłemu, kilkudniowemu postowi.
Ceremonia zaczyna się pod wieczór. Przed świątynią gromadzą się bębniarze i postać w czerwonej pelerynie wykonująca niezliczoną ilość gestów i czynności, o charakterze bez wątpienia rytualnym i symbolicznym – to pierwszy etap Theyyam: Tottam. Nie wszyscy przybyli skupiają swoją uwagę na tym momencie, większość pochłonięta jest konsumowaniem kolacji – jak zwykle na Kerali przygotowano Thali. Tłumnie przybyli goście oddają się kolejnym kęsom przeżuwanym w trakcie żywych dyskusji prowadzonych wokół stolików. Powoli, wprost proporcjonalnie do ilości zapełnionych żołądków, rośnie liczba obserwatorów akcji rozgrywającej się przed świątynią. Dla wykonujących Theyyam nie ma to jednak większego znaczenia, rytuał odgrywają dla bóstw mieszkających w tej małej świątyni, aby wyprosić u nich pomyslność dla rodziny organizującej i sponsorujacej ceremonię, a obecność widzów, jest zupełnie bez znaczenia. Nawet gdyby nikt się temu nie przyglądał, rytuał miałby wciąż tą samą postać, rozmach i zaangażowanie. I ten fakt na prawdę do mnie przemawia. To nie jest żaden odpust, czy jarmark, który istnieje dla ludzkich oczu i uciechy zmysłowej, tu liczy się duchowy kontakt z bóstwem, przeżycie ponadzmysłowe. Czy w naszym społeczeństwie są jeszcze takie ceremonie oderwane od materii, irracjonalne, szalone, pełne transu? Czy nasza racjonalna świadomość zepchnęła je na margines śmieszności, niedorzeczności i zabobonu, gdzie zginęły w zapomnieniu? I jak wiele wraz z tym utraciliśmy?
.:pieśń modlitewna:. |
Ceremonia ciągnie się daleko w noc, bogowie nabierają coraz nowych kształtów i siły. Szaleńczo tańczą, śpiewają, mruczą modlitwy, błogosławią i upominają wiernych o należny im szacunek (np. kiedy bóg przechodzi obok widzów ci muszą wstać). Niektórzy na twarzach mają wymalowany lęk przed obliczem boga, lecz już za chwilę rozluźniają się i wpadają w śmiech.
Dzieci zafascynowane są naszą obecnością, szczelnie otoczyły nas kręgiem i ze zdziwieniem przyjmują, iż nie mówimy w malayalam – języku Kerali. To jednak nie przeszkadza w dalszej komunikacji, mamy jeszcze przecież język ciała i kilka słów po angielsku, które one znają. Każde po kolei wypytuje nas w nieskończoność o imiona nasze i naszych bliskich, skąd jesteśmy, ile mamy lat, itp.
Wraz z upływającym czasem, część widzów oddala się na odpoczynek, ja jednak postanawiam wytrwać całą noc na moim plastikowym krześle i choć chwilami odpływam w niekontrolowany sen, udaje mi się. Dopiero ok.4 nad ranem w czasie przerwy układam się na ok.2 godziny odpoczynku. Zbudza mnie dudnienie bębnów, mknę więc, aby podziwiać ostatnią część Theyyam: Mukhathezhuttu, w czasie którego tancerze wpadają w trans i przebiegają po rozżarzonych węglach oraz popisują się niezwykłymi umijętnościami, jak chodzenie na szczudłach nosząc na sobie część kostiumu wysoką na kilkanaście metrów, wyginanie i rozciąganie ciała do granic możliwości, szalone obroty i taniec w kostiumie gabarytami przypominającym mały domek, wysoki na kilka metrów...
Ceremonia trwa, aż do popołudnia, a jej niezwykli bogowie przenoszą nas w świat, którego nie znamy, pełen magii i tajemnicy...
Kiedy opuszczamy świątynię, wioskę i jej niezwykle przyjaznych mieszkańców, czuję że byliśmy świadkami czegoś niezwykłego, jakby z innego świata... czegoś czego wartość istnieje nie tylko w egzotyce estetyki, wydarzenia, lecz w życiu jakie w sobie zawiera i jakie wnosi do społeczności. Byliśmy świadkami misterium, które dla lokalnych ludzi jest formą prawdziwego przeżycia duchowego i istotnym elementem życia społecznego. Rytuał pełen zawierzenia w irracjonalne postacie, odrywający ludzi od materialnej strony egzystencji wzbogaca ich istnienie o nowy wymiar, uwalnia (od tak powszechnej w naszym społeczeństwie) obawy o śmieszność, niedorzeczność, tym samym uwalniając od sztywnej roli człowieka w poważnym świecie. Jest naturalną formą katharsis...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz