Wysiadamy z pociągu i już w
autobusie jadącym do centrum miasteczka uderza nas przytulność jego architektury.
Alapuza, ze względu na swoje nadmorskie położenie, była jednym z siedlisk brytyjskich
kolonialistów, którzy pozostawili po sobie m.in. architektoniczne konstrukcje.
Oprócz morza, miasteczko to leży u stóp wielkiego wodnego rozlewiska, które
tworzy niebywałą sieć komunikacyjną dla mieszkańców tej części Indii. Tutaj do
wiosek się nie dojeżdża, lecz dopływa. Rozlewisko jest również dobrze
prosperującą atrakcją turystyczną. Za niebagatelną kwotę kilku tysięcy rupi
można sobie wynająć pływający hotel, który dostarczy swym gością wspaniałych
widoków i kojącej atmosfery, pozwalając zatopić się zmysłą w otaczającej hotel,
wodnej przestrzeni. My wybieramy nieco tańszą wersję. Kupujemy bilet na lokalny
prom, który transportuje miejscową ludność do ich miejsc zamieszkania. Jedynym
minusem takiej opcji, jest nieznośny dźwięk pracującego silnika. Być może dla
tych, którzy potrafią odciąć się całkowicie od otaczającego świata i zanurzyć w
bezkresnej czasoprzestrzennej ciszy, nie byłoby z tym problemu. Ja niestety nie
jestem buddystą zen, co uniemożliwiło mi całkowite oddanie się przeżywanemu
pięknu.
Łódka rusza. Powolutku,
rozcinając gęstwinę porośnietej zielnią wody na pół. Co rusz zatrzymuje sie na
mijanych po drodze przystankach. Ktoś wsiada, ktoś wysiada. My płyniemy dalej. Po
chwili nasz stateczek wpływa na wody rozlewiska. Droga rozgałęzia się tworząc
wielokierunkowy szlak wodny. Po drodze mijamy klejne wioski, których domy
ulokowane są wzdłuż linii brzegowej. Domy tworzą nieprzerwany łąńcuch ludzkich
siedlisk, za którymi ziemia porośnięta jest polami ryżowymi... to wszystko natomiast
pława się w cieniu patrzących na świat z góry palm. Po drodze mijają nas
wielkie, wodne hotele, jak i małe przypominające kanoo łódki. Nie bardzo
wiedząc do kąd się udać, postanawiamy wysiąść gdzieś na chybił trafił i
przespać się jedną noc na zielonej, keralskiej ziemi. Poszukując przygody i
gościnności nie bardzo ją znaleźliśmy. Ludzie nie bardzo chcieli zezwolić nam
na rozłożenie namiotu, wskazując pobliskie hotele. Jeden z mieszkańców,
ayurwedyjski lekarz, zaproponował nam na noc swoj gabinet. Oferując nam pomoc
jego głos był niepewny, spojrzenie rozbiegane, a w powietrzu można było wyczuć
drobne napięcie. Po chwili zagadka rozwiązała się sama, kiedy to nasz
potencjalny gospodarz zarządał za noc zapłaty, niby za prąd, ale kwota którą
podał daleko wybiegala poza granice rozsądku.
Ostatecznie rozbiliśmy się
w lasku porośniętym palmami i bananowcem. My nasz namiocik, Rafał z Adelą swoją
moskitierę. Głęboki oddech... „NIEBO GWIEŹDZISTE NADE MNĄ!”
|
.:transport wodny:. |
|
.:przydrożne reklamy:. |
|
.:hotele rozlewiska:. |
|
.:szkoła:. |
|
.:w imię Ojca:. |
|
.:float - ta:. |
Rano kąpiemy się w wodach
rozlewiska i po krótkim oczekiwaniu na prom, udajemy się w dalszą podróż.
Planujemu odwiedzić położony na zachodzie park narodowy – przyszedł czas na
słonie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz