piątek, 11 maja 2012

20.01.2012 Rozlewiska Alappuzhy



Wysiadamy z pociągu i już w autobusie jadącym do centrum miasteczka uderza nas przytulność jego architektury. Alapuza, ze względu na swoje nadmorskie położenie, była jednym z siedlisk brytyjskich kolonialistów, którzy pozostawili po sobie m.in. architektoniczne konstrukcje. Oprócz morza, miasteczko to leży u stóp wielkiego wodnego rozlewiska, które tworzy niebywałą sieć komunikacyjną dla mieszkańców tej części Indii. Tutaj do wiosek się nie dojeżdża, lecz dopływa. Rozlewisko jest również dobrze prosperującą atrakcją turystyczną. Za niebagatelną kwotę kilku tysięcy rupi można sobie wynająć pływający hotel, który dostarczy swym gością wspaniałych widoków i kojącej atmosfery, pozwalając zatopić się zmysłą w otaczającej hotel, wodnej przestrzeni. My wybieramy nieco tańszą wersję. Kupujemy bilet na lokalny prom, który transportuje miejscową ludność do ich miejsc zamieszkania. Jedynym minusem takiej opcji, jest nieznośny dźwięk pracującego silnika. Być może dla tych, którzy potrafią odciąć się całkowicie od otaczającego świata i zanurzyć w bezkresnej czasoprzestrzennej ciszy, nie byłoby z tym problemu. Ja niestety nie jestem buddystą zen, co uniemożliwiło mi całkowite oddanie się przeżywanemu pięknu.
Łódka rusza. Powolutku, rozcinając gęstwinę porośnietej zielnią wody na pół. Co rusz zatrzymuje sie na mijanych po drodze przystankach. Ktoś wsiada, ktoś wysiada. My płyniemy dalej. Po chwili nasz stateczek wpływa na wody rozlewiska. Droga rozgałęzia się tworząc wielokierunkowy szlak wodny. Po drodze mijamy klejne wioski, których domy ulokowane są wzdłuż linii brzegowej. Domy tworzą nieprzerwany łąńcuch ludzkich siedlisk, za którymi ziemia porośnięta jest polami ryżowymi... to wszystko natomiast pława się w cieniu patrzących na świat z góry palm. Po drodze mijają nas wielkie, wodne hotele, jak i małe przypominające kanoo łódki. Nie bardzo wiedząc do kąd się udać, postanawiamy wysiąść gdzieś na chybił trafił i przespać się jedną noc na zielonej, keralskiej ziemi. Poszukując przygody i gościnności nie bardzo ją znaleźliśmy. Ludzie nie bardzo chcieli zezwolić nam na rozłożenie namiotu, wskazując pobliskie hotele. Jeden z mieszkańców, ayurwedyjski lekarz, zaproponował nam na noc swoj gabinet. Oferując nam pomoc jego głos był niepewny, spojrzenie rozbiegane, a w powietrzu można było wyczuć drobne napięcie. Po chwili zagadka rozwiązała się sama, kiedy to nasz potencjalny gospodarz zarządał za noc zapłaty, niby za prąd, ale kwota którą podał daleko wybiegala poza granice rozsądku.
Ostatecznie rozbiliśmy się w lasku porośniętym palmami i bananowcem. My nasz namiocik, Rafał z Adelą swoją moskitierę. Głęboki oddech... „NIEBO GWIEŹDZISTE NADE MNĄ!”


.:transport wodny:.
.:przydrożne reklamy:.
.:hotele rozlewiska:.
.:szkoła:.
.:w imię Ojca:.
.:float - ta:.
Rano kąpiemy się w wodach rozlewiska i po krótkim oczekiwaniu na prom, udajemy się w dalszą podróż. Planujemu odwiedzić położony na zachodzie park narodowy – przyszedł czas na słonie!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz