sobota, 19 maja 2012

16.02.2012 Wydech w Sukhothai



Po 8 godzinach w pociągu wysiadamy o świcie, na niewielkiej, acz ogromnie uroczej stacji w Pitsanulok. Choć jest jeszcze przed wschodem słońca postanawiamy nieco posilić się słodka kawą z mlekiem i zaopatrzyć w słodki sticky rice (klejący ryż) z mlekiem kokosowym i mango. Przy tej okazji po raz pierwszy dowiadujemy się o istnieniu nocnych bazarów, które o poranku ustępują miejsca dziennym bazarom, tak że handel trwa w Tajlandii właściwie całą dobę. Pitsanulok jest miejscem, w którym przesiadamy się na busa, mającego zawieść nas do samego Sukhothai.

.:sama słodycz:.
.:witajcie:.
Tak też się staje, po ok.2 godzinach wysiadamy tuż przy bramie wjazdowej do starożytnego kompleksu świątynnego. Jeszcze tylko wypożyczamy rowery i zakupujemy bilety (po godziwej zniżce dzięki karcie ITIC)... 

.:wycieczka skautów przed wejściem:.

Przybywając do Sukhothai, jak zwykle nie grzeszyliśmy wiedzą na jego temat. Wiedzieliśmy, że było stolicą królestwa istniejącego między 1238 a 1438 r n.e., którego religią był Buddyzm Teravada. Byliśmy świadomi, iż Tajowie utożsamiają początek swego narodu z tym właśnie miejscem, że było ono dla nich źródłem dumy i symbolem potęgi. Jednak te informacje w żaden sposób nie przygotowały nas na to co zobaczyliśmy. Naszym oczom ukazało się bowem królestwo nie ziemskie, a niebieskie! Miejsce, gdzie mieszka Bóg! Przepełnione sakralną atmosferą, sanktuarium zionące spokojem i radością. Wypelniła nas wspaniała pozytywna energia. Nie mogliśmy wyjść z podziwu dla spóścizny narodowej Tajów - Królestwa Ducha. Odwiedziny tego miejsca pozwoliły nam głębiej zrozumieć wagę spokoju i łagodności, jakie nadal cenią i kultywują mieszkancy Tajlandi. Ucieszyło nas, iż mimo tak wielkiej przemiany i nowoczesności jakiej współcześnie doświadcza kraj, wartości wyznawane kilkaset lat temu nadal pozostają żywe, stając się prawdziwym powodem dla którego warto odwiedzić tą część świata.
Żywotność wartości wielokrotnie obserwowanych podczas pobytu w Tajlandii, ukazywała się w szacunku jakim darzą siebie jej mieszkańcy: w dłoniach złożonych w pokornym geście towarzyszącym powitaniom, w zniżonym tonie głosu, który brzmi jakby osoba wykonywała głęboki wydech, co jeszcze pogłębia poczucie spokoju. Po hałasach i agresywności Indii czuliśmy się jak w krainie łagodności... 
Oczywiście ktoś mógłby powiedzieć, że to tylko etykieta, elementy kultury. I zgodzimy się. W tym kraju największą zniewagą jest stracić twarz, a może się stać to bardzo łatwo - już podniesiony ton głosu oznaczać może utratę godności. Również składanie dłoni w geście powitalnym ma swoje reguły: na wysokości klatki piersiowej w kontakcie z przyjaciółmi, na wysokości ust do rodziców, a na wysokości czoła do mnichów. Jednak fakt, iż właśnie tak subtelne elementy kontaktów interpersonalnych w Tajlandii są uznawane za dominujące i tak piękne gesty towarzyszą codzienności, świadczy dla nas o wysokiej kulturze duchowej tego narodu. 
W tej atmosferze czujemy jak mury, którymi musieliśmy się nieco obudować w Indiach, zaczynają kruszeć, a serca otwierać się na otaczający nas świat i ludzi. 














"Breath in, breath out, consider top nose, short wind or long wind. 
By nun Nisarattana Na Chan - Good luck."

"Wdech, wydech, zwróć uwagę na czubek nosa, długi czy krótki dech.
Mniszka Nisarattana Na Chan - powodzenia." 
- tekst z kartki wręczonej nam na ulicy Bangkoku przez starą mniszkę. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz