Po 8 godzinach w
pociągu wysiadamy o świcie, na niewielkiej, acz ogromnie uroczej stacji w Pitsanulok.
Choć jest jeszcze przed wschodem słońca postanawiamy nieco posilić się słodka
kawą z mlekiem i zaopatrzyć w słodki sticky rice (klejący ryż) z mlekiem
kokosowym i mango. Przy tej okazji po raz pierwszy dowiadujemy się o istnieniu
nocnych bazarów, które o poranku ustępują miejsca dziennym bazarom, tak że
handel trwa w Tajlandii właściwie całą dobę. Pitsanulok jest miejscem, w którym
przesiadamy się na busa, mającego zawieść nas do samego Sukhothai.
.:sama słodycz:. |
.:witajcie:. |
Tak też się
staje, po ok.2 godzinach wysiadamy tuż przy bramie wjazdowej do starożytnego
kompleksu świątynnego. Jeszcze tylko wypożyczamy rowery i zakupujemy bilety (po godziwej zniżce dzięki karcie ITIC)...
.:wycieczka skautów przed wejściem:. |
Przybywając do
Sukhothai, jak zwykle nie grzeszyliśmy wiedzą na jego temat. Wiedzieliśmy, że
było stolicą królestwa istniejącego między 1238 a 1438 r n.e., którego religią
był Buddyzm Teravada. Byliśmy świadomi, iż Tajowie utożsamiają początek swego
narodu z tym właśnie miejscem, że było ono dla nich źródłem dumy i symbolem
potęgi. Jednak te informacje w żaden sposób nie przygotowały nas na to co
zobaczyliśmy. Naszym oczom ukazało się bowem królestwo nie ziemskie, a
niebieskie! Miejsce, gdzie mieszka Bóg! Przepełnione sakralną atmosferą, sanktuarium zionące spokojem i radością. Wypelniła nas wspaniała pozytywna energia. Nie mogliśmy wyjść z podziwu dla spóścizny narodowej Tajów -
Królestwa Ducha. Odwiedziny tego miejsca pozwoliły nam głębiej zrozumieć wagę
spokoju i łagodności, jakie nadal cenią i kultywują mieszkancy Tajlandi. Ucieszyło nas, iż mimo tak wielkiej przemiany i nowoczesności jakiej współcześnie doświadcza kraj, wartości wyznawane kilkaset lat temu nadal pozostają żywe, stając
się prawdziwym powodem dla którego warto odwiedzić tą część świata.
Żywotność wartości wielokrotnie obserwowanych podczas pobytu w Tajlandii, ukazywała się w szacunku jakim darzą siebie jej mieszkańcy: w dłoniach złożonych w pokornym geście towarzyszącym powitaniom, w zniżonym tonie głosu, który brzmi jakby osoba wykonywała głęboki wydech, co jeszcze pogłębia poczucie spokoju. Po hałasach i agresywności Indii czuliśmy się jak w krainie łagodności...
Oczywiście ktoś mógłby powiedzieć, że to tylko etykieta, elementy kultury. I zgodzimy się. W tym kraju największą zniewagą jest stracić twarz, a może się stać to bardzo łatwo - już podniesiony ton głosu oznaczać może utratę godności. Również składanie dłoni w geście powitalnym ma swoje reguły: na wysokości klatki piersiowej w kontakcie z przyjaciółmi, na wysokości ust do rodziców, a na wysokości czoła do mnichów. Jednak fakt, iż właśnie tak subtelne elementy kontaktów interpersonalnych w Tajlandii są uznawane za dominujące i tak piękne gesty towarzyszą codzienności, świadczy dla nas o wysokiej kulturze duchowej tego narodu.
W tej atmosferze czujemy jak mury, którymi musieliśmy się nieco obudować w Indiach, zaczynają kruszeć, a serca otwierać się na otaczający nas świat i ludzi.
"Breath in, breath out, consider top nose, short wind or long wind.
By nun Nisarattana Na Chan - Good luck."
"Wdech, wydech, zwróć uwagę na czubek nosa, długi czy krótki dech.
Mniszka Nisarattana Na Chan - powodzenia."
- tekst z kartki wręczonej nam na ulicy Bangkoku przez starą mniszkę.
- tekst z kartki wręczonej nam na ulicy Bangkoku przez starą mniszkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz