poniedziałek, 6 sierpnia 2012

08.03.2012 Potwór z KongLor



Wstajemy rano. Zażywamy kąpieli w turkusowych wodach małego jeziora, nad którym przyszło nam spać poprzedniej nocy. Przybyliśmy tu, by zmierzyć się z potworem z Kong Lor. Nazwa ta rozbrzmiewa w mojej głowie obrazując siłę, potęgę, wielkość i pewnego rodzaju majestat naszego przeciwnika. Spoglądam w dal i wiedzę, jak jego szeroko rozwarta paszcza czeka na swoje kolejne ofiary . Oboje chcemy by nas pożarł, co więcej by połknął nas w całości, przetrawił i wyrzucił przez odbyt po drugiej stronie swojego wielkiego cielska. Po szybkim śniadaniu przyszedł czas na spotkanie. Wchodzimy do jego paszczy, przekraczając granice światła, które zostawiamy za sobą, płynąc małą łódka w głąb tego ogromnego tworu. Od razu odczuwamy na własnych czakrach wielkość, nieprzeniknioność i piękno tego dziecka Matki Natury. Już po pierwszych stu metrach jaskinia robi na nas kolosalne wrażenie...a do przebycia mamy jeszcze 7km. Suniemy powoli łódką, która nabierając rozpędu, swym warkoczącym silnikiem pozbawia nas możliwości zatopienia się w ciszy wypełniającej wnętrze jaskini. Pokonując kolejne metry wnętrzości Kong Lor, sam zastygam porażony niezwykłością tego miejsca. Ani też nie bardzo może mówić, wyrzucając tylko z siebie znikome słowa zachwytu: „Wow! To czyste Sanktuarium!”.
Nagle nasz pojazd dobija do jednego z brzegów, na którym czeka na nas niespodziewana niespodzianka Okazuje się, że cena biletu obejmuje również krótką przechadzkę po wnętrzu jaskini. 








Suniemy po tafli szklistych wód, co chwilę odkrywając kolejne zakamarki wnętrza naszego Potwora. Jego podniebienie miejscami układa się w grzebień przypominający grzbiet stregosaurusa, który to po chwili zamienia się w wygładzoną powierzchnię, pieszczoną przez setki lat skraplającą się tu wodą. Nagle wpływamy do ogromnej komnaty. Proszę naszego przewoźnika, by trochę zwolnił. Udaje mi się go nawet namówić, by na chwilę wyłączył silnik. „Wow! Gdyby tak jeszcze wyłączyć wszystkie latarki i zanurzyć się w otchłani tej mistycznej, mrocznej ciszy, tak jak ją stworzyła Natura...”. Niestety, moje myśli pozostają tylko w sferze marzeń. Po chwili ruszamy dalej, gdyż nasi przewoźnicy trochę się niecierpliwią. Sunąc przez kolejne korytarze wnętrza Kong Lor wpływamy do następnej skalistej komnaty. „Czy to już żołądek, czy dopiero przełyk” – zastanawiam się z lekką obawą, że nasza wspaniała podróż dobiega końca. Po kolejnym kilometrze w końcu następuje ta chwila - dostrzegamy drugi koniec jaskini. Jej część odbytnicza przyciąga nas nieubłaganie swoim dziennym światłem. Wypływamy na zewnątrz, gdzie witają nas spadające z nieba krople ciepłego deszczu. Czując dobiegający naszych nozdrzy słodki zapach kwiatów, wpadamy w euforię. Radość przecina powietrze dodatkowo dopełnione naszym śpiewem. Uwalniamy się stając się chwila, którą tworzymy. Magia!








Powrót jest szybszy, choć równie wspaniały. Powtarzamy tę sama drogę, która pozwala na bardziej szczegółowe wniknięcie w odcienie otaczającego nas mroku jaskini. Zachwycamy sie jej niezwykłym krajobrazem jeszcze przez 20 min. widząc, jak znane nam elementy pojawiają się z coraz większym natężeniem... podróż dobiega końca. Wychodzimy na ląd. Przekraczamy granice paszczy potwora, który gościł nas w swoim wnętrzu. Rozstajemy sie w pokoju... co więcej z uczuciem intymnej łączności, zawiązanej dzisiejszego dnia przyjaźni na wieki.
‘Schodząc na ziemie” uzmysławiamy sobie, że przecież pada!:-) Od dawna już nie miałem okazji obcować z niebiańska wodą Deszcz jest bliski naszej kulturze, naszemu położeniu geograficznemu; to on skrapiał mą głowę, podlewał przez te wszystkie lata, pozwalając nasiąkać energią czterech pór roku...

.:paszcza potwora:.



Na lądzie spotykamy chłopaka z Polski – Łukasza. Jego spokój, uśmiech i dobroć bijąca z serca, a odzwierciedlona w spojrzeniu, sprawiają, że spędzamy wspólnie resztę dnia. Co więcej, widząc że ten chyli się ku końcowi, postanawiamy wszyscy zmienić plany i zostać jeszcze jedna noc u podnóża Kong Lor. Łukasz porzucił życie, które prowadził w Warszawie i zgodnie z tym jak mu intuicja podpowiadała, kupił bilet do Południowej Azji. W Tajlandi kupił motocykl dający mu wolność wyboru, wolność bycia niezależnym, wolność umacniania swego wewnętrznego głosu... 
(jego blog: beznadecia.blog.pl)








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz