Wstajemy rano. Zażywamy kąpieli w
turkusowych wodach małego jeziora, nad którym przyszło nam spać poprzedniej
nocy. Przybyliśmy tu, by zmierzyć się z potworem z Kong Lor. Nazwa ta rozbrzmiewa
w mojej głowie obrazując siłę, potęgę, wielkość i pewnego rodzaju majestat naszego
przeciwnika. Spoglądam w dal i wiedzę, jak jego szeroko rozwarta paszcza czeka
na swoje kolejne ofiary . Oboje chcemy by nas pożarł, co więcej by połknął nas
w całości, przetrawił i wyrzucił przez odbyt po drugiej stronie swojego
wielkiego cielska. Po szybkim śniadaniu przyszedł czas na spotkanie. Wchodzimy
do jego paszczy, przekraczając granice światła, które zostawiamy za sobą,
płynąc małą łódka w głąb tego ogromnego tworu. Od razu odczuwamy na własnych
czakrach wielkość, nieprzeniknioność i piękno tego dziecka Matki Natury. Już po
pierwszych stu metrach jaskinia robi na nas kolosalne wrażenie...a do przebycia
mamy jeszcze 7km. Suniemy powoli łódką, która nabierając rozpędu, swym
warkoczącym silnikiem pozbawia nas możliwości zatopienia się w ciszy
wypełniającej wnętrze jaskini. Pokonując kolejne metry wnętrzości Kong Lor, sam
zastygam porażony niezwykłością tego miejsca. Ani też nie bardzo może mówić, wyrzucając
tylko z siebie znikome słowa zachwytu: „Wow! To czyste Sanktuarium!”.
Nagle nasz pojazd dobija do jednego z
brzegów, na którym czeka na nas niespodziewana niespodzianka Okazuje się, że cena
biletu obejmuje również krótką przechadzkę po wnętrzu jaskini.
Suniemy po tafli szklistych wód, co chwilę
odkrywając kolejne zakamarki wnętrza naszego Potwora. Jego podniebienie
miejscami układa się w grzebień przypominający grzbiet stregosaurusa, który to po
chwili zamienia się w wygładzoną powierzchnię, pieszczoną przez setki lat skraplającą
się tu wodą. Nagle wpływamy do ogromnej komnaty. Proszę naszego przewoźnika, by
trochę zwolnił. Udaje mi się go nawet namówić, by na chwilę wyłączył silnik.
„Wow! Gdyby tak jeszcze wyłączyć wszystkie latarki i zanurzyć się w otchłani
tej mistycznej, mrocznej ciszy, tak jak ją stworzyła Natura...”. Niestety, moje
myśli pozostają tylko w sferze marzeń. Po chwili ruszamy dalej, gdyż nasi
przewoźnicy trochę się niecierpliwią. Sunąc przez kolejne korytarze wnętrza
Kong Lor wpływamy do następnej skalistej komnaty. „Czy to już żołądek, czy
dopiero przełyk” – zastanawiam się z lekką obawą, że nasza wspaniała podróż
dobiega końca. Po kolejnym kilometrze w końcu następuje ta chwila - dostrzegamy
drugi koniec jaskini. Jej część odbytnicza przyciąga nas nieubłaganie swoim
dziennym światłem. Wypływamy na zewnątrz, gdzie witają nas spadające z nieba
krople ciepłego deszczu. Czując dobiegający naszych nozdrzy słodki zapach
kwiatów, wpadamy w euforię. Radość przecina powietrze dodatkowo dopełnione naszym
śpiewem. Uwalniamy się stając się chwila, którą tworzymy. Magia!
Powrót jest szybszy, choć równie wspaniały.
Powtarzamy tę sama drogę, która pozwala na bardziej szczegółowe wniknięcie w
odcienie otaczającego nas mroku jaskini. Zachwycamy sie jej niezwykłym
krajobrazem jeszcze przez 20 min. widząc, jak znane nam elementy pojawiają się
z coraz większym natężeniem... podróż dobiega końca. Wychodzimy na ląd.
Przekraczamy granice paszczy potwora, który gościł nas w swoim wnętrzu.
Rozstajemy sie w pokoju... co więcej z uczuciem intymnej łączności, zawiązanej
dzisiejszego dnia przyjaźni na wieki.
‘Schodząc na ziemie” uzmysławiamy sobie, że
przecież pada!:-) Od dawna już nie miałem okazji obcować z niebiańska wodą Deszcz jest bliski naszej
kulturze, naszemu położeniu geograficznemu; to on skrapiał mą głowę, podlewał
przez te wszystkie lata, pozwalając nasiąkać energią czterech pór roku...
.:paszcza potwora:. |
Na lądzie spotykamy chłopaka z Polski –
Łukasza. Jego spokój, uśmiech i dobroć bijąca z serca, a odzwierciedlona w
spojrzeniu, sprawiają, że spędzamy wspólnie resztę dnia. Co więcej, widząc że
ten chyli się ku końcowi, postanawiamy wszyscy zmienić plany i zostać jeszcze
jedna noc u podnóża Kong Lor. Łukasz porzucił życie, które prowadził w
Warszawie i zgodnie z tym jak mu intuicja podpowiadała, kupił bilet do
Południowej Azji. W Tajlandi kupił motocykl dający mu wolność wyboru, wolność
bycia niezależnym, wolność umacniania swego wewnętrznego głosu...
(jego blog: beznadecia.blog.pl)
(jego blog: beznadecia.blog.pl)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz